Obiecałam Wam w ostatnim poście, że opiszę dlaczego Witek zmienił dom. Ciężko jest zacząć, więc najlepiej zacznę od początku. Stali czytelnicy wiedzą jaki jest Witek. W celu przypomnienia możecie o naszej relacji przeczytać
TUTAJ. Wielka miłość, ale nie taka łatwa i banalna. Witek miał wiele zachowań trudnych i nie do końca dla nas zrozumiałych. Często czytając kocie blogi spotykam się z tym, że jesteśmy bezradni w stosunku do niechcianych zachowań kocich. Bo przecież kot to tylko zwierzę, nie możemy mu przypisywać złośliwości. Prędzej uwierzę w to, że nie wiemy co nam chce przekazać, niż w to, że jest wredny ;) No ale ja nie o tym chciałam....

Witek często płakał pod drzwiami, wisiał na klamce, a każde otwieranie drzwi kończyło się ucieczką. Po jakimś czasie dawał sobie spokój i szedł spać, ale takie zachowania były dla nas trudne. Bo co on chce??? Dlaczego się tak zachowuje? Później zaczęło się podsikiwanie podłogi w okolicy drzwi wyjściowych. Może jest chory? Podejrzenie się sprawdziło. Chora wątroba. Po podleczeniu i tak te zachowania pozostały. Więc cóż było robić, tylko się pogodzić, że ten kot tak ma. Na szczęście rodzina była wyjątkowo wyrozumiała dla Witka.
Jakiś czas temu wyprowadziłam się z domu. Czas ten był trudny dla Witka i jeszcze trudniejszy dla mnie. Nie ukrywam, że tęsknota za kotami była ogromna. Po Tosi nie było widać, że robi jej to różnicę, bo to zdecydowanie kot mojej mamy. Dyziu to kot wszystkich, więc nadal na powitanie robi ze mną "baranki" (wtajemniczeni wiedzą co to takiego :D). Witek bardzo źle zniósł moją wyprowadzkę. Więcej płakał przy drzwiach, desperacko skacząc po klamce. Drapał drzwi. Jak wychodziłam serce krwawiło. Stawał przede mną pod drzwiami, a jego oczy mówiły "weź mnie ze sobą".... No i jak tu się nie poryczeć? Zamykałam drzwi i słyszałam jego zawodzenie.... Tego uczucia się nie da opisać. Kociarze zrozumieją....
W tym momencie na własnej skórze przekonałam się, że dom bez kota jest zwykłym mieszkaniem. Rozmawiałam z mamą, ale nie bardzo chciała oddać Witka. "Bo już się przyzwyczaił do Tosi i Dyzia, ma swoje ulubione miejsca, ma towarzystwo kotów przez cały dzień, a u mnie będzie siedział sam, jak ja będę w pracy". Pomyślałam, że może faktycznie, nie trzeba kotu mieszać w głowie. I znowu dylemat, czy go odwiedzać codziennie, czy nie przychodzić przez jakiś czas, żeby się przyzwyczaił, że mnie nie ma.... Pewnie dla Witka byłaby lepsza druga opcja, ale dzień bez spotkania z futrami był pusty. Postąpiłam egoistycznie i przychodziłam codziennie. I codziennie musiałam walczyć ze łzami przy wychodzeniu.
W połowie kwietnia wzięłam Witka do siebie na parę godzin. Nie wiem po co. Chciałam z nim pobyć. Okazało się, że Witek jest przeszczęśliwy. Siedział na moich kolanach, głośno mruczał... Po tym był w domu nie do wytrzymania. Ciągle wisiał na klamce. Moja mama skapitulowała i zgodziła się, żebym wzięła go na próbę.
Witek jest innym kotem. Przede wszystkim jest szczęśliwy i to widać. Ciągle mruczy, przychodzi do mnie na kolana i się tuli. Rano przychodzi do łóżka i mruczy. Bawi się i poluje przez szybę na gołębie. I chociaż nie ma luksusów typu hamaczki i drapaki, jest zadowolony. Ustalił sobie nowe ulubione miejsca. Ma swoją ulubioną wiklinową budkę i drapaczek-gąsienicę. Zamierzam mu też przynieść stary drapaczek, żeby mógł sobie siedzieć przy oknie i obserwować ulicę. Ładnie korzysta z kuwety i nie zdarzyło mu się wysikać poza. I co też ważne zawsze ma pełną miseczkę specjalnej karmy, co było trudne przy żarłoczku Dyziu ;) Teraz podjada chrupy kiedy ma na to ochotę, więc przytył i waży już ponad 3 kg!
Może ta historia pokaże, że mitem jest stwierdzenie, że kot przywiązuje się do miejsca, a nie do człowieka. Kiedy Witek siedzi mi na kolanach i mrucząc patrzy na mnie, na pewno mówi "nieważne gdzie, ważne, że z tobą" ;) Sami widzicie, Witek zmienił dom, ale Pańcia została ta sama.
Tak wyglądamy pisząc ten post