czwartek, 30 kwietnia 2020

podsumowanie kwietnia

Kwiecień jest dla mnie jak wyjęty z mojego życiorysu.... Najpiękniejszy, zaraz po maju, miesiąc. Na który czekam cały rok. Wtedy kwitnie przepiękna magnolia. W tym roku nawet nie wiem kiedy przekwitła....Odwiedziłam ją tylko raz....


Ogólnie w kwietniu bardzo mało wychodziłam z domu. Nauczyłam się planować posiłki, czego wcześniej nie robiłam. Planowałam na cały tydzień z góry i robiłam zakupy. Udawało mi się nie wychodzić do sklepu nawet 8 dni. Po pierwsze przerastały mnie te kolejki, zwłaszcza przed świętami. Poza tym nie czuję się zbyt dobrze w maseczce. Ogólnie nie lubię mieć zakrytej twarzy, nie przepadam za odżywczymi i nawilżającymi maseczkami w płachcie, bo zawsze odczuwałam w nich pewnego rodzaju dyskomfort. Maseczkę nosiłam dużo wcześniej, zanim zaczęła być obowiązkowa, jednak nie lubię tego.... Przestałam poruszać się pieszo i komunikacją miejską, jak już muszę podjechać do pracy czy na zakupy, zawsze jadę samochodem. Z tym też mi jest źle, chociaż generalnie uwielbiam jeździć autem. Jednak z przyczyn ideologicznych zawsze starałam się ograniczać użytkowanie auta. Teraz w nim czuję się najbezpieczniej, poza tym nie ma korków, nie ma opłat parkingowych, więc poruszać się jest łatwiej, jak już musimy gdzieś jechać, no i niższe ceny benzyny! Jednak i tak tęsknię za normalnością.....


To co jest najbliżej normalności, to życie kocie. Płynie im jak zwykle, na spaniu, bieganiu i kocich głupotkach. 


Baranek z jajami :D a raczej z pisankami ;)


Tegoroczne święta były inne od wszystkich. Jak już pisałam, mam do nich bardzo luźny stosunek, więc nie ubolewałam nad ich formą. Oczywiście, spędziliśmy je w domu, czytając książki. A ja miałam luźny czas na cyknięcie kilku zdjęć w klimacie świątecznym ;)


Pogoda pozwoliła na otwarcie sezonu balkonowego ;) Nie muszę chyba dodawać, że koty w siódmym niebie. Zwłaszcza Ksenia kocha balkon przeogromnie. Wystawiłam im drapak, żeby nie siedziały dupkami na zimnym betonie.... Z uwagi na sytuację remont balkonu znowu odsuwa się w czasie ;)

Wyjątkowa zgoda panowała na balkonie


A wieczorami czytanko.... Witek to wierny towarzysz w czytaniu.


A Ksenia to miziak nad wszystkie miziaki.


I towarzyszka w kuchni. Zawsze musi uczestniczyć w obieraniu warzyw i ma nadzieję, że ukradnie jakiegoś obiereczka dla siebie do zabawy ;)


A sporo czasu w kuchni jednak razem spędziłyśmy. Wreszcie było więcej czasu na gotowanie, a od czasu do czasu nawet coś upiekłyśmy ;) Ksenia jednocześnie mogła obserwować życie osiedlowe przez okno i moje poczynania kulinarne.


Smutny kotek, bo głodny. On to ma ciężkie życie... 20 godzin na dobę odczuwa głód....


Za to ta dziewczynka rzadko bywa głodna. Ma wiele rzeczy i spraw na głowie, taka zajęta, że nie ma czasu na jedzenie. Zdjęcia na bloga same się nie zrobią.


Strasznie dziwny ten miesiąc. Z jednej strony dłużył się okropnie, z drugiej mam wrażenie, że jednak minął dosyć szybko... Przynajmniej pierwsza połowa, do świąt minęła ekspresowo.


Dobrze, że ptaszki nie przestały ćwierkać i słychać je od wczesnego poranka. Jednak w każdy słoneczny i ciepły dzień miałam minę taką, jaką ma Witek na poniższym zdjęciu... Serio? Nadal zamknięci w domu?


W czasie epidemii i przymusowej izolacji dużo uwagi specjaliści poświęcali zagadnieniu, jak wytrzymać z domownikami, dziećmi w domu. Co robić żeby się nie nudzić i nie zwariować. Podziwiam osoby które ogarniają jednocześnie zdalną pracę i zdalną naukę swoich dzieci. Wiadomo, że w pewnym wieku młodzież trzeba mieć na oku, sami się nie nauczą, więc cały ciężar edukacji teraz spadł na rodziców. Podziwiam! Ale uważam, że w tych wszystkich pogadankach, artykułach, za dużo miejsca poświęcono problemom, jak wytrzymać z rodziną w domu, a za mało miejsca poświęcono tematowi, jak znieść izolację w samotności. I mam tutaj na myśli ludzi samotnych w różnym wieku. Bo jeszcze o seniorach się przebąkuje, pokazuje wolontariuszy, którzy przynoszą im obiady czy zakupy. Ale co z ludźmi młodszymi, którzy są samotni? Czy ktoś się nad nimi pochyla i mówi im, jak przetrwać ten trudny czas? Bo osoba samotna w miarę młoda, codziennie idzie do pracy, spotyka różnych ludzi, idzie do sklepu, możne iść ze znajomym na kawę, może iść do kina, na spacer... A teraz, jeżeli ma możliwość pracy zdalnej z domu, to ten dom staje się dla niej jednocześnie więzieniem. Nie ma do kogo się odezwać. I w takiej sytuacji zbawienny byłby zwierzak. Wiem, że się powtarzam, ale w takich sytuacjach nie zdajemy sobie sprawy, że pies czy kot, czy nawet gryzoń, daje nam namiastkę kontaktów społecznych. Można do niego zagadać, niektóre nawet będą nam odpowiadać i wchodzić z nami w dyskusję. Trzeba się o kogoś troszczyć, ktoś się do ciebie przytuli, albo tylko siądzie obok na kanapie.... Myślę, że bycie opiekunem kota czy psa, to bardzo ważny aspekt w walce z samotnością.

 
Ta dwójka skutecznie mi poprawia nastrój ;) Oni nic nie muszą za specjalnie robić, żeby było wesoło i przyjemnie.


To co poprawia mi nastrój i pewnie nie raz o tym pisałam, to rękodzieło. Poczyniłam kilka jajek, co sprawiło mi dużo radości. Po świętach natomiast odgrzebałam koraliki i szydełko. Powstały naszyjniki i bransoletki, na razie nie są jeszcze wykończone, ale sam proces dziergania sprawił mi ogromną przyjemność i okazało się, że nie zapomniałam jak się to robi ;)


Przed nami najpiękniejszy miesiąc w roku! Mam nadzieję, że będzie nam dane wrócić wreszcie chociaż trochę do normalności.... A ja rozpocznę go od wpisu z kocimi gadżetami. Będą to rzeczy wyjątkowe, więc już teraz zapraszam Was na ten post. Dobrego!!!

piątek, 24 kwietnia 2020

koci piątunio

Matka mówi, że jesteśmy leniwymi bąkami... Ja mówię, że jesteśmy energooszczędni. 


Skoro Matka postanowiła nas głodzić (podobno w ostatnim czasie za dużo jemy), to my postanowiliśmy oszczędzać nasze pokłady energii, więc głównie leżymy i śpimy... No dobra, ja głównie leżę, bo Mała to jest jak perpetum mobile, czasami nic nie je, a biega jak pomylona. Skąd ona na to bierze siłę, to nie wiem...

  
Nie mam siły nic więcej napisać, bo mi się chce spać. Taki jakiś zmęczony tą wiosną jestem.... Tak nam minął piąteczek, ciekawe jaka będzie sobota....


                                                     Wasz Witek

poniedziałek, 20 kwietnia 2020

czytanie z kotem (22)

Muszę przyznać, że ostatnio mam dobry czas dla czytania. Nie wiem czy to dzięki książkom, na jakie trafiłam w ostatnim czasie i inne czynniki mają na to wpływ. W każdym razie czytam i to jedna z nielicznych aktywności, na jakie naprawdę mam ochotę ;)


Przy okazji chcę jeszcze napisać, że dużą przyjemność sprawia mi fotografowanie książek i wymyślanie dla nich aranżacji. Tzw. fotografia flatlay mocno mnie wciągnęła i dodatkowo motywuje mnie do tworzenia wpisów z serii "czytanie z kotem". Chyba siedzenie w domu zmusza mnie do wymyślania sobie nowych aktywności, wiadomo, że wolałabym wyjść na spacer i fotografować kwitnące drzewa, ale skoro mnie można....


Ale do rzeczy, czyli do lektur ostatnich tygodni. Nie wszystko co przeczytałam porwało mnie jakoś potwornie, ale pokażę Wam lektury, bo przecież to co nie zachwyciło mnie, może zainteresować kogoś innego ;) 


Kupiłam pod wpływem impulsu...w Biedronce. W czasach kiedy jeszcze można było swobodnie wejść do Biedry, wiadomo :D W recenzjach czytałam, że to dobra komedia, więc sięgnęłam. Nie ukrywam, że w ostatnim czasie ciężkie lektury mi nie wchodzą, więc stawiam na lektury lekkie i przyjemne, żeby oderwać głowę od aktualnej sytuacji. A mowa o książce "Awaria małżeńska" autorstwa dwóch pisarek, Nataszy Sochy i Magdaleny Witkiewicz. 


Książka jest poprawna, czyta się dosyć szybko i przyjemnie, ale... no powiem szczerze, że bawiła mnie średnio. Może po prostu temat nie wydał mi się zabawny i śmieszny... Sama nie wiem. Dwóch facetów nagle zostaje na głowie z domem i dziećmi, bo ich żony trafiają do szpitala. Nawiasem mówiąc, kobiety ulegają wypadkowi jadąc autobusem miejskim, który przejeżdża rudego kota, no ale dobra przemilczę, co o tym sądzę ;) I nagle się okazuje, że biedaki nic nie wiedzą o prowadzeniu domu, robieniu prania, gotowaniu i zajmowaniu się dziećmi, ba oni nawet nie wiedzą do jakich szkół czy przedszkoli chodzą ich dzieci! Temat kobiet, które wszystko ogarniają i padają z tego powodu na twarz, facetów nieporadnych jak dwuletnie dziecko we mgle... serio to mnie nie bawi. Aczkolwiek wiem, że jest to powszechne i prawdziwe, tutaj autorki akurat nie musiały bardzo wymyślać. Ale czyja to jest wina? No czyja? Jak słyszę rozmowy kobiet gdzie padają pytania z serii "a twój mąż pomaga ci przy dzieciach?" to chce mi się wyć. Czy mąż pomaga przy dzieciach? A co to kurna, tylko jej dzieci, żeby miał POMAGAĆ? Może po prostu ma brać udział w ich życiu, rozwoju i w obowiązkach? Kobiety same do tego dopuściły, a teraz narzekają. Brutalne, ale takie jest moje zdanie. Już nie mówiąc o tym, że od jakiegoś czasu obserwuję zjawisko, robienia z kobiet bohaterek. Prowadzenie domu, wychowywanie dzieci i praca zawodowa to jakiś nieziemski wyczyn, a przecież nasze babki i matki wychowywały przynajmniej dwa razy więcej dzieci, też często pracowały, jak nie zawodowo, to w polu czy przy gospodarstwie, nie miały pralki, suszarki, termomiksa i gotowych dań w plastiku, a jakoś sobie radziły i bohaterkami nikt ich nie okrzykiwał. A facet, który nic nie wie o swojej rodzinie i dzieciach, to albo wyjątkowy ignorant, albo nieporadna karykatura stworzona przez własną małżonkę. Takie są moje poglądy na ten temat, może nie mam racji, a już na pewno nie mam prawa się wypowiadać, bo nie mam dzieci.... Ale ja i tak się wypowiem, a co ;) No i z recenzji książki zrobił się wywód światopoglądowy, ale może czasami trzeba...


W każdym razie, książka nie jest zła, jak kogoś tego typu komedie bawią, to proszę bardzo, ale ja od komedii oczekuję jednak czegoś więcej ;) Po tej lekturze musiałam postawić na pewniaka, coś co mnie wciągnie i będę zadowolona. Patrząc na półkę, stwierdziłam, że mam sporo książek o tematyce trudnej, więc one jeszcze chwilę poczekają, a reszta książek to autorzy dla mnie nowi, więc nie wiem czego się spodziewać. I było dwóch pewniaków ;) Sięgnęłam po Moyes i jak zwykle się nie zawiodłam. A mowa o książce "We wspólnym rytmie".


Jak zwykle dużo do czytania, bo ponad 500 stron małym drukiem, więc już na wstępie byłam zadowolona ;) Mamy historię dziewczynki, nastolatki mieszkającej ze swoim dziadkiem oraz prawniczki w trakcie rozwodu w kulminacyjnym punkcie rozwoju kariery. Pewnego dnia losy dziewczyny i kobiety się splatają, komplikują i wtedy dopiero robi się naprawdę ciekawie.



Na dokładkę jest motyw przyjaźni pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem, w tej roli piękny koń. Relacje człowieka z końmi są mi raczej dalekie i chociaż kocham wszystkie zwierzęta, to jednak brak obycia z końmi powoduje u mnie strach przed tak dużym zwierzęciem. Natomiast jedną z bohaterek łączy bardzo bliski związek z koniem, jest dla niego w stanie wiele poświęcić i wielu osobom się  narazić, finał tej więzi był dla mnie mocno wzruszający. Moyes nie byłaby sobą, gdyby nie pojawił się także wątek romantyczny, ale nie będę się na ten temat tutaj rozpisywać. Skomplikowane relacje bohaterów, gdzie znowu autorka pokazuje, że nic nie jest biało-czarne, że życie ma wiele barw, a decyzje bohaterów są podyktowane ich spojrzeniem na sprawę, a nie obiektywizmem... No jednym słowem czyta się to dobrze, jeżeli lubicie tego typu literaturę, to polecam. Na półce czekają na mnie jeszcze dwie książki tej autorki, więc niedługo na pewno po jedną z nich sięgnę ;)


Na koniec zostawiłam sobie książkę, co do której miałam duże oczekiwania. Do kupna tej pozycji zachęciły mnie naprawdę dobre i pozytywne recenzje. Mowa o książce Pauliny Kuzawińskiej "Dama z wahadełkiem". Jest to kryminał osadzony w epoce wiktoriańskiej, więc nie ukrywam, że to także rozochociło mnie w oczekiwaniach co do tej książki. Nawet nie przeczytałam opisu książki, a tutaj informacja o seansie spirytystycznym podczas którego dochodzi do morderstwa może by mnie przystopowała ;)


Szczerze mówiąc klimaty duchów to zupełnie nie moja bajka, ale postanowiłam się nie uprzedzać. Główna bohaterka Madeline po małym skandalu w kręgach londyńskiej socjety, udaje się na wakacje do posiadłości swojej ciotki na Wzgórzu Mgieł. Ma tutaj odpocząć i się zregenerować, a tym czasem bierze udział w spotkaniu spirytystycznym, gdzie następuje tajemniczy zgon jednej z postaci. Nie zdradzam szczegółów, na wypadek, gdyby ktoś miał ochotę sięgnąć po tę lekturę. Jak się  okazuje ów tajemniczy zgon jest jednak wynikiem morderstwa, a bohaterowie wieczoru przekonają się, że morderca nie poprzestanie na jednej ofierze....


Napiszę krótko. Książka mnie troszkę rozczarowała. Nie mogę powiedzieć o niej nic złego, dobrze się czytało, akcja nawet wciągająca, ale chyba nie tego się spodziewałam. Duchy? Serio? No nie, to zdecydowanie nie dla mnie ;) Jest też delikatny wątek miłosny, ale jak to bywa czasami niekoniecznie zakończony "i żyli długo i szczęśliwie". Główna bohaterka absztyfikantów ma dwóch, jakby dobrze się przyjrzeć, to nawet trzeci by się znalazł. Ale jej serce mocniej bije do jednego z nich. A zakończenie troszkę przewidywalne, podejrzewałam jaki będzie finał i trochę mnie to rozczarowało, że autorka nie zaskoczyła mnie bardziej. Książka dobra, utrzymana w klimacie, trzymająca w napięciu, jednak mnie troszkę zawiodła... Niedawno ukazała się kontynuacja, ale jak na razie nie sięgnę po nią, no chyba że upewnię się, że nie ma tam duchów :D Co mogę dodać, zupełnie na marginesie, to, że książka ma bardzo ładną, klimatyczną okładkę. A ja na to zwracam uwagę i cieszą mnie ładne okładki na półce ;)


To tyle w temacie książek na dzisiaj ;) Razem z Witkiem z nostalgią myślę, po co by teraz sięgnąć... Tyle jeszcze książek do przeczytania....


czwartek, 16 kwietnia 2020

kociopamiętniczek Kseni

Spanie w naszym domku ostatnio stało się baldzo utludnione! Spaliśmy sobie z Witkiem zawsze do południa w świętym spokoju, a tu nagle ludzie z butami wleźli w nasze spokojne życie. I trzeba im pomagać we wszystkim! Plusem tego jest to, że więcej się z Mamcią tulimy. Ona lubi się ze mną tulić ;)


Z Mamcią pijemy sobie kawkę, spędzamy dużo czasu lazem. Mamcia twieldzi, że jestem smęda i się szwendam jej pod nogami, ale nie potwieldzam tego. Ja we wszystkim jej pomagam i chcę we wszystkim blać udział.


A Witek, ten wstlętny Glubas ciągle poluje na Mamci jedzenie. On to by tylko jadł... No selio!




A telaz jest fajnie, bo słońce częściej do nas zagląda i można poleżeć i się wygrzać... I tak sobie leżymy bez awantuly nawet ;)


I jeszcze jedno Wam powiem, jak macie u siebie w domu ludzi na homofisie to zapewniajcie im przelwy w placy. Ja tak lobię, musi być małe mizianko laz na godzinę!

  
Człowieki będą mieli przelwę w placy, a kotki przyjemność miziania. To podobno odstlesowuje ludzi i są wtedy baldziej wydajni w placy, więc mluczcie im do ucha jak tlaktolki. A jak ludzie nie lobią przelw w placy, to trzeba im na klawiaturze laptoka się położyć, żeby zlozumieli koci przekaz ;) Wiadomo!

No dobla mame! Puść już kotecka!!! Co za dużo to niezdlowo!!! Wystalczy na dzisiaj!!!!! Latunku! Za dużo tego miziania!!!!!!!!


niedziela, 12 kwietnia 2020

Koci Blog w świątecznym nastroju

Po bardzo przewrotnym tytule posta, wyznam, że mało u nas świątecznie. 


Święta najbardziej cieszyły mnie w dzieciństwie, wiadomo, wolne od szkoły, mama podsuwająca pod nos różne dobroci.... Im byłam starsza, tym bardziej święta stawały się dla mnie sztucznym wymysłem i utrudnianiem życia. Od kiedy zaczęłam prowadzić swój dom, zrozumiałam, dlaczego moja mama za przygotowaniami do świąt nie przepadała. Gdybym miała przygotować to wszystko.... No i dlatego idę po najlżejszej linii oporu i nawet nie wymyślam skomplikowanych powodów. Po pierwsze mi się nie chce, a po drugie uważam, że szykowanie góry udziwnionych potraw, bo tak każe tradycja jest... Szanuję tych, których to cieszy, którzy to lubią i którzy wielkimi rodzinami się spotykają, żeby to wszystko skonsumować. Przypuszczam, że im w te święta jest najtrudniej. 


Czas przed świętami od kilku lat zawsze jest dla mnie trudny. Te kolejki, ci ludzie wybrzydzający, zastanawiający się... Zawsze jak widziałam te wypełnione po brzegi wielkie wózki, zastanawiałam się czy na prawdę oni to wszystko zjedzą i ile wyląduje w koszu. Kiedyś doświadczyłam osobiście, jak przy mnie wyrzucano całe blachy ciasta po świętach, bo przecież ile można tego zjeść? Doznałam wtedy ogromnego szoku, a że byłam bardzo młoda i pochodziłam z domu, gdzie jedzenia się nie wyrzuca, nie podejrzewałam, że pod tym względem ludzie zdziwią mnie nie raz... Dziwią mnie po dziś dzień....


Ale wracając do tematu świąt tegorocznych. Kolejki w sytuacji epidemii przerosły mnie jeszcze bardziej niż zazwyczaj. W czwartek zrobiłam trzy podejścia do zakupów, pierwszy po 6:00 i bardzo mnie zdziwiło ile osób wpadło na ten sam genialny plan, że rano będzie mniej ludzi. Po 8:00 było jeszcze gorzej, a przed 22:00 prawie tak, jak o 6:00. Stwierdziłam, że mimo szczerych chęci, aby u nas chociaż trochę było świątecznie, nie dam rady... Psychicznie nie dam rady i trudno. Pojechałam do sklepu w którym normalnie nie robię zakupów, bo była krótka kolejka, weszłam, kupiłam to co niezbędne i wyszłam. Tyle w kwestii świątecznych zakupów. Myślę, że zrobiłam to, czego wiele osób nie może zrozumieć. Mamy stan epidemii, więc trzeba ODPUŚCIĆ. 


O ile teraz obchodzę święta, bo mama przygotowuje i nas zaprasza, dla niej jest to atrakcyjne, że nas ugości, o tyle dla mnie samej czas świąt nie jest aż tak wyjątkowy. Wręcz bardzo męczący... W tym roku nie odwiedzimy rodziców, spędzimy czas w zaciszu swojego domu i będzie bardzo zwyczajnie... I chyba bardziej ubolewam nad tym, że nie będzie można wyjść na długi wiosenny spacer, niż nad tym, że nie będzie makowca ;) Aspekty duchowości i religii w tym wywodzie całkowicie pominęłam, to temat rzeka na inny wpis, ale można się domyślać, jaki mam do tego stosunek ;)


Na szczęście są książki, więc nudzić się nie będziemy. Są koty, które dostarczają sporo rozrywki ;) Mam nadzieję, że Wy także odpuściliście i będziecie się cieszyć tym, co macie, a nie zamartwiać o to, czego brakuje. Niech to będą takie życzenia od nas. Dobrego czasu ;)


piątek, 10 kwietnia 2020

jaki dziś dzień?

Nie docenialiśmy normalności, codzienności i durnych problemów. Ja nie doceniałam na pewno. Obecna sytuacja dała zdecydowany pstryczek w nos....nie, co ja piszę....czuję się, jakby walnęła mnie w gębę prawym sierpowym....


Tak się czuję i nic na to nie poradzę... Jeżeli wszystko przeminie w miarę spokojnie, obyśmy umieli wyciągnąć z tego wnioski. Ja na pewno to zrobię. Nie mam powodów do narzekania, wszyscy w moim otoczeniu są zdrowi, wiem, że są ludzie w kiepskiej sytuacji, zdrowotnej lub materialnej, tracą bliskich i biznesy, miejsca pracy... Ale każdy cierpi na swój sposób i nie możemy go za to winić. Nie możemy bagatelizować. Jeżeli ktoś narzeka, skarży się, że mu źle, porozmawiajmy, pocieszmy, wysłuchajmy. Ja rozumiem, że rodzicom jest ciężko z dzieciakami w domu, bo trzeba zdalnie pracować, wymyślać zabawy, ze starszymi uczyć się, ugotować obiad... Ale pomyślmy w tym momencie o osobach samotnych. I to niezależnie od ich wieku, im dopiero musi być ciężko... 


A mnie tak po prostu jest żal tej wiosny... Natura nie zwalnia, tylko dlatego, że my ludzie mamy problem. Ptaki przylatują z ciepłych krajów, drzewa kwitną, jest cieplej, słońce przygrzewa, ptaszki ćwierkają... Natura wręcz ma wreszcie spokój, przynajmniej ktoś w tej sytuacji korzysta! Popatrzmy na to w ten sposób.  Brakuje mi spacerów, fotografowania kwiatów i przechodzenia obok ukochanej magnolii. Jak nas wypuszczą z domów, ona już przekwitnie... 


Dlatego jak tylko mam okazję, przynoszę do domu kwiaty. Poprawiają mi nastrój i są namiastką tej wiosny ;)


niedziela, 5 kwietnia 2020

kocia sobota

Ludzie ostatnio zakłócają nasz święty spokój. Kto to widział, żeby tyle siedzieć w domu? Dzisiaj była piękna, słoneczna pogoda, a Matka nie poszła z aparatem na spacer. Jest to mocno dziwne, zwłaszcza, że ciągle mówiła o tej całej wiośnie, czekała tyle miesięcy i mówiła, że nie przepuści... Tymczasem pogoda super, podobno drzewa kwitną, a Matka dzisiaj tylko czytała i nawet wróciła do koralików, a tego to już wiele miesięcy nie tykała..... No dziwne ja Wam powiem....



Ja tam nie narzekam, lubię z Matką leżeć na łóżku. Ona czyta, ja sobie śpię.... No źle nie jest. Ludzie tak narzekają na to siedzenie w domu, a my, koty, całe życie tak spędzamy i jakoś się nie skarżymy. Człowieki dopiero od niedawna tak żyją, a już się żalą.... 


Matka powiedziała, że pierwszy raz w życiu zazdrości tym, co mają psy.... Ja pierdykam, mam nadzieję, że jej się tylko tak wyrwało, że nie była świadoma tego, co gada i że nam na łeb żadnego kundla nie sprowadzi. Co jak co, ale tego bym nie zniósł! Trzeba byłoby nawiać z chaty, a to jest dosyć trudne przy osiatowanych oknach.... To ja już wolę znosić tego burego zasrańca!


Matka nam organizuje czas, żebyśmy się nie nudzili... No i chciała nas trochę pofotografować, ale wcale jej tego zadania nie ułatwiamy. Wiadomo, nic za darmo ;) Ja ostatnio polubiłem tę zabawkę, z której muszę wygrzebywać chrupki, trochę trzeba się namęczyć, ale przynajmniej dodatkowe chrupki się trafiają ;)

 

Matka nawet nam robi w pokoju plac zabaw, budki z poduszek i takie klimaty. Mała tym raczej gardzi, ale ja korzystam, żeby Matce przykro nie było ;)




Zwierzę Wam się, że trochę nie rozumiem dlaczego Matka tak narzeka na to siedzenie w domu... Chodzi zestresowana, smutna...a mogłaby wziąć przykład ze mnie i po prostu przespać ten trudny czas. Spanie jest dobre na wszystko, zapamiętajcie!!!



                                                                        Wasz Witek!