środa, 30 sierpnia 2017

TYSIĘCZNY WPIS

Urodziny bloga przegapiłam, więc postanowiłam uczcić tysięczny wpis ;) Nie wiem kiedy to zleciało. W maju minęło pięć lat, jak prowadzę Kociego Bloga.

prowadzenie bloga jest takie męczące....

Ten post jest najdłużej powstającym wpisem! Postanowiłam przejrzeć cały mój blog, od pierwszego wpisu. Chciałam zrobić odnośniki do najważniejszych wydarzeń w naszym ludzko-kocim życiu, bo przecież nie wszyscy Czytelnicy są z nami od początku. Kiedy powstał baaaardzo długi tekst z wieloma linkami, umieściłam zdjęcia, przeczytałam wszystko i stwierdziłam, że jest gotowe do publikacji. Niestety nie chciało się publikować! Jakiś błąd, a następnie cała przeglądarka się zawiesiła. Kiedy wszystko zamknęłam i otworzyłam ponownie wyświetliło mi się tylko 30% tego co było jeszcze kilka minut wcześniej. Normalnie pociemniało mi przed oczami, ale nie uwierzyłam, że to jest możliwe. Bo przecież wszystko zapisywałam! Ale jednak po chwili się okazało, że nie ma innej wersji roboczej "tysięcznego wpisu", tylko ta okrojona..... Przez ostatnie 4 dni blogger oszukiwał mnie, że zapisuje, a ja nawet nie zamykałam przeglądarki, jedynie wstrzymywałam pracę systemu, bo przecież jutro znowu będę pisała.....

Czy ktoś z Was zna to uczucie????? Jest to tak osłabiające, że nie da się opisać. To trzeba przeżyć. Kilkanaście godzin pracy poszło.....! Po chwili totalnego załamania zaczęłam płakać. Najnormalniej w świecie zaczęłam płakać, bo doszłam do wniosku, że nie chce mi się pisać tego wszystkiego jeszcze raz. Byłam zadowolona, że udało mi się uporządkować ten chaos, który początkowo stworzyłam. I nie zamierzam przez to przechodzić jeszcze raz. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem od czego zacząć, bo fragmenty które mam przed oczami są masakrycznie poszatkowane i znowu wolne myśli trzeba ułożyć w całość.

Nie. Po pierwsze nie muszę. Chrzanić jubileuszowy wpis. Chciałam, ale w sumie nikt mnie nie zmusza, nikt mi za to nie płaci, nikt specjalnie nawet nie oczekuje takiego wpisu. Fajny pomysł, ale skoro popełniłam kardynalny błąd i nie sprawdziłam czy treść faktycznie się zapisuje, nie zrobiłam żadnej kopii, to trudno, za głupotę się płaci, a ludzie w życiu mają większe problemy, niż utrata wpisu na blogu.....

Zamknęłam ze złością komputer i poszłam sobie chlusnąć zimną wodą w twarz.



Wróciłam i zaczynam wszystko od początku. Bo ja jestem bardziej uparta niż sama się tego spodziewałam ;) A ten post będzie jeszcze dłuższy niż jego poprzednik, bo tytułem wstępu musicie czytać moje żale. Ale postanowiłam to opisać, bo każdy jest tylko człowiekiem i popełnia błędy. Trudno, trzeba działać dalej. Bo kto wie, może nie dobrnę do dwóch tysięcy postów i już takiej okazji nie będzie ;)

Jeżeli jeszcze macie ochotę, cierpliwość i czas to zapraszam do dalszego czytania.



Zacznijmy od początku, czyli dlaczego założyłam Bloga? 
Po pierwsze chciałam założyć taki wirtualny album z kotami, żebym mogła go pokazać znajomym, a nie zamęczać na portalach społecznościowych zdjęciami kotów osób niezainteresowanych ;) Ideą było, że na bloga może zaglądnąć osoba zainteresowana kotami i nie będzie marudzić, że tylko te koty.... Chyba wiadomo o co chodzi. Pisanie Bloga bardzo mnie wciągnęło, lubię sobie od czasu do czasu coś napisać, uwielbiam robić zdjęcia, więc to wszystko się uzupełnia. No i uwielbiam koty, uwielbiam je tak bardzo, że mogę je ciągle oglądać, obserwować, fotografować i głaskać ;) Tym wszystkim jest dla mnie Blog. 

Nie jestem osobą systematyczną, więc spokojnie mogę powiedzieć, że prowadzenie Bloga i systematyczne wpisy, które pojawiają się od pięciu lat, to jak dla mnie ogromny sukces. Nie zmuszam się do tego, czasami robię sobie przerwę, jak nie mam potrzeby pisania, publikowania, ale generalnie każdy wpis jest stworzony z ochotą. To jest mój mały sukces....



Blog to moja forma odpoczynku i zresetowania głowy. Ci, którzy tylko czytają bloga, a sami nie tworzą, może nie wiedzą, ale blogowanie, to nie tylko tworzenie wpisów, ale także czytanie, śledzenie i komentowanie innych blogów. I to wszystko składa się na blogowanie. Niektórzy odpalają portal informacyjny do kawy, oglądają co się dzieje w kraju i na świecie, a kwestie polityczne podnoszą im ciśnienie, natomiast ja sobie czytam co u innych słychać, oglądam ich koty i od razu poprawia mi się humor. Czytam blogi kocie, ale także urodowe, rękodzielnicze, kulinarne i inne przypadkowe. Nie znam osobiście nikogo z blogów, które obserwuję, ale i tak czuję się, jakbym odwiedzała znajome osoby. Fajnie wiedzieć co u nich słychać, przykro kiedy dzieje się coś złego, koty chorują czy mają inne problemy. Ostatnio do porannej kawy włączyłam sobie ulubione blogi i siedziałam "uryczana" przed ekranem, na wieść o śmierci Czekoladowego Joe. Pierwszy blog, jaki zaczęłam obserwować, więc ogromny sentyment! Niby wirtualny świat, ale emocje prawdziwe......



Pierwsze moje wpisy są dosyć ubogie i widać delikatny brak koncepcji. Ale nic nie usunęłam, każdy kiedyś coś zaczynał i wie, że nie jest łatwo. A patrząc na początki można zobaczyć, jaką drogę się przeszło, do czego doszło i co jeszcze jest do zrobienia i do poprawienia lub zmiany. Blogowanie zaczęłam, kiedy w domu już była Tosia i Dyziu. To dlaczego akurat takie koty i takie rasy wybrałam kiedyś opiszę. Czy dokonałabym tego samego wyboru teraz? Oczywiście, że tak! To są cudowne koty, każde z nich inne i niepowtarzalne, więc nie wyobrażam sobie, że miałoby ich nie być w moim życiu. Ale czy kiedyś jeszcze kupię rasowego kota? Szczerze mówiąc to nie wiem...... raczej nie, bo..... 

9 października 2012 roku dołączył do nas Witek (tutaj) Byłam pewna, że ktoś się po niego zgłosi, miał tylko zostać na noc..... Jak przeczytacie o początkach naszej znajomości (tutaj) to zrozumiecie, że to on wybrał mnie, chociaż wydawało mi się, że to ja zdecydowałam, że zostaje... Ale to było złudzenie, bo to kot wybiera sobie opiekuna. A zaraz Wam udowodnię, że to nawet nie jest przyjaźń, a prawdziwa miłość. Kiedy wyprowadziłam się z domu, Witek mnie odwiedzał (tutaj), uciekał z domu i biegł mnie szukać. Parę razy mnie odwiedził i jego zachowanie mówiło, że jest mu dobrze, natomiast w domu był nie do zniesienia, ciągle siedział przy drzwiach wejściowych i płakał, wisiał na klamce i drapał w drzwi... Moja mama bardzo nie chciała rozdzielać kotów, ale w końcu skapitulowała i pozwoliła Witkowi się wyprowadzić (szczegółowo o tym pisałam tutaj). To jeden z popularniejszych postów na moim blogu, licznie skomentowany. Jeżeli ktoś nie czytał, to polecam. W tym miejscu duże podziękowania należą się mojemu Mężowi, który bez problemu zgodził się, żeby Witek z nami zamieszkał, chociaż początkowo Witek był mu raczej obojętny. Dzisiaj widzę jak dużo w ich relacji się zmieniło, Witek momentami wykazuje większą sympatię do mojego Męża niż do mnie, to chyba dlatego, że chłopaki częściej się razem bawią, a Mąż częściej niż ja uzupełnia chrupki w misce ;) :* i to jak ze sobą rozmawiają..... muszę Wam nagrać film!!! ;)


Ogólnie o moich relacjach z kotami pisałam tutaj, chyba temat trzeba opisać jeszcze raz, bo wiele się zmieniło, ale na pewno nadal wszystkie je uwielbiam tak samo ;) Wiem, że część Czytelników nie przepada za Tosią, która jest kreowana na Księżniczkę, mającą wysokie mniemanie o sobie, a która inne zwierzęta traktuje jak zbędną gawiedź... No cóż, Tosia jest Księżniczką, ale nie jest wredna i niesympatyczna, bo musicie wiedzieć, że prowadzenie bloga, to relacje, ale także kreowanie fabuły, która na potrzeby wpisu nie zawsze odzwierciedla rzeczywistość ;)


Natomiast Dyziu często przedstawiany jest jako ciamajda i gapa...... i tu Wam zdradzę, że faktycznie taki jest ;)




Właśnie czytacie TYSIĘCZNY POST.

Nie sądziłam, że aż tyle ich powstanie. Zakładając bloga nie do końca wiedziałam jaki ostatecznie będzie miał kształt. I teraz, tworząc ten wpis, przeglądnęłam wszystkie posty (uffff!!!!) i myślę, że jest w porządku. Nie jest z serii tych blogów, gdzie wpis pojawia się rzadko ale jest dopracowany i dopieszczony, gdzie zdjęcia są idealne, a treść dotyczy konkretnego tematu. Taki ten blog na pewno nie miał być, bo taka nie jestem ja sama ;) Często wrzucam zdjęcia zrobione telefonem, nie idealnie ostre czy pozowane w super wysprzątanym mieszkaniu. Bo takie właśnie najlepiej odzwierciedlają codzienność ;) Często temat wpisu podsuwa samo życie. Bo jak zachoruje kot, są problemy behawioralne czy śmieszne sytuacje, które udało się uchwycić na zdjęciu, to o tym wszystkim się dowiadujecie. Bo życie ogólnie, a życie ze zwierzakiem szczególnie, nie jest idealne i takie, jak na Instagramie czy w czasopismach. Aczkolwiek często jest śmiesznie i zabawnie, więc mam nadzieję, że to udaje mi się Wam pokazać.



Bo prowadzenie bloga jest przyjemnością i rozrywką dla mnie, ale także, mam nadzieję, dla Was. Często podkreślałam, że robię to głównie dla siebie, ale jest to tylko połową prawdy. Robię to także dlatego, bo wiem, że ktoś tu zagląda i wyczekuje nowych wpisów. I to jest bardzo, bardzo motywujące!

coś kombinowali....ale przestali....

....i udają, że gadają....


W tym miejscu chcę podziękować WSZYSTKIM CZYTELNIKOM, którzy dzielą się na dwie główne grupy. Pierwsza to osoby prowadzące blogi, które odwiedzają nas, zostawiają jakiś komentarz od czasu do czasu i są dla mnie możliwe do zidentyfikowania. Druga grupa to osoby, które wpadają raz na jakiś czas, czytają i przeglądają, ale się nie ujawniają, chociaż wiem, że są ;) Ciężko opisać mi typowego Czytelnika naszego bloga. Każdy wchodzi tutaj z innego powodu. Są wśród Was osoby, pewnie większość, które lubią koty i coś ich tu przyciąga, ale są też tacy, którzy koty niekoniecznie uwielbiają, ale i tak nas odwiedzają. Są też osoby, które kochają koty, ale z różnych względów nie mają własnego pupila. Wśród Czytelników są moi znajomi, ale również osoby całkowicie obce. Dziękuję, że jesteście!!!



Blog miał pozostać neutralny światopoglądowo i to chyba się udało. Dotyczy głównie kotów i spraw "okołokocich". Pojawiały się różne tematy robótkowe, bo koty od zawsze we wszystkim mi pomagały.  Mogę śmiało zaryzykować stwierdzenie, że pomocnik, to słowo, które najczęściej padało w postach. Bo kot we wszystkim pomoże, nawet jak nie oczekujesz pomocy.



intensywnie pomagali mi w nauce....

...pewnie dlatego ciągle miałam poprawki....

Drugim słowem, które padało tutaj najczęściej było pudło. Bo po naszych wpisach chyba już każdy wie, że pudło do ogromna kocia miłość.

 

Na blogu jest dużo zdjęć, przede wszystkim moje koty, ale także zdjęcia plenerowe i z kotami napotkanymi.  Bo fotografia to jest to, bez czego trudno by mi się żyło. I chociaż coraz częściej robię zdjęcia komórką, która zawsze jest pod ręką, to jednak staram się zabierać aparat gdzie tylko mogę i dzielnie taszczę go, a do lekkich nie należy ;)



Nie zabrakło kilku bardziej rozbudowanych treściowo wpisów, ale one powstały z potrzeby chwili i poruszały aktualnie dręczące mnie tematy. Zbulwersowało mnie, że ludzie przychodzą do lecznicy z kotem bez transporterka (tutaj), a także to, że zwierzęta są fajnym dodatkiem do życia, ale ludzie nie potrafią całkowicie wziąć za nie odpowiedzialności (tutaj). Jednak najbardziej poruszyła mnie sprawa, która dotknęła mnie osobiście i którą bardzo dokładnie opisałam (tutaj), nadal jakoś to siedzi we mnie, chociaż nie od dzisiaj wiem, że nie należy się przejmować tym co inni mówią i co o nas myślą. Teraz jestem przekonana, że takie sytuacje nas wzmacniają i wychodzą nam na dobre. A ile wsparcia dostałam wtedy od Was! To jest niesamowite!

Jednak koty dominowały i dominować nadal będą, bo.....

... bo plan jest taki, żeby nadal Bloga prowadzić. Jeszcze nie brakuje mi chęci, pomysłów i czasu. W momencie, kiedy moja sytuacja życiowa uległa zmianie i wyprowadziłam się od Rodziców i jednocześnie od Tosi i Dyzia, przeszło mi przez myśl, że teraz to już nie będzie to miało sensu... Ale szybko się okazało, że jednak się myliłam. Witek zamieszkał ze mną i moim Mężem i stał się głównym bohaterem Bloga, chociaż jak zaczynałam działalność blogową, to on jeszcze nie był członkiem naszej rodziny... Swoją drogą ciekawe jakie wtedy wiódł życie?...... ;)

Tosia i Dyziu nadal są bohaterami bloga, co więcej jakiś czas temu zamieszkał z nimi śmieszny piesek (tutaj) i rozkręcił zarówno ludzi jak i bloga ;) Bo tego pieska nie da się nie kochać i nie da się nie ulec jej radosnemu usposobieniu!



Nasze wpisy są dosyć różnorodne. Zależy mi, aby przede wszystkim było wesoło, ale bywa też że się zasmucicie lub wzruszycie, a potem znowu uśmiechniecie. I oto właśnie w tym wszystkim chodzi. Bo ja wierzę w terapeutyczną moc kotów (zwierząt i natury ogólnie) i mam nadzieję, że dzięki naszym wpisom taką mocą się z Wami dzielę!  I w tej naszej różnorodności można wyodrębnić pewne serie postów. Początkowo były wpisy "na szybko z komórki", które były zbiorem zdjęć zrobionych głównie właśnie komórką, które nie znalazły się w żadnym konkretnym wpisie. Aktualnie od kilku miesięcy seria ta została zastąpiona "podsumowaniem miesiąca", która jest bardziej usystematyzowana ;) Najliczniejszą serią jest zdecydowanie seria z kocimi gadżetami, gdzie pokazuję Wam przedmioty z motywem kota.....bo jak się ma kota na punkcie kotów to obrasta się w takie przedmioty w zastraszającym tempie ;) Teraz tworzy się powoli nowa seria "czytanie z kotem", gdzie mam w planie dzielić się z Wami czytanymi książkami. Ale dajmy tym wpisom jeszcze czas na rozruch. Najbardziej chyba popularne wśród Czytelników są wpisy z serii "kocia sobota". Widząc liczbę wyświetleń tych wpisów, mogę śmiało powiedzieć, że lubicie jak Witek skarży się na swoje zapracowane weekendy ;)



Często używam liczby mnogiej w odniesieniu do bloga, chociaż piszę i prowadzę go sama. Ale ta moja samodzielność jest pozorna, bo oczywiście największymi pomocnikami są koty! Bez nich nie byłoby niczego! To przede wszystkim one tworzą to miejsce. Bez ludzi mi bliskich, którzy wpływają bezpośrednio i pośrednio, też byłoby trudno. Nawet ci wszyscy, którzy pukają się w czoło na taką działalność jak koci blog, są pomocni. Bo nic tak nie motywuje jak to, że ktoś powie "ale to jest głupie, bez sensu czy zbędne"....wiatr w żagle!



Przez te lata wiele się u nas wydarzyło. W końcu to kawał czasu. Dla tych, którzy nie są z nami od początku, przedstawiam małe przypomnienie najważniejszych wydarzeń i moich ulubionych wpisów.

Zwierzaki u lekarza
Zdecydowanie najczęściej chorującym kotem był i jest Dyziu. W dzieciństwie chorował najczęściej, ale nadal jest z nim najwięcej "problemów". Zaczęło się od zapalenia pęcherza.  Problemy kuwetkowe to były przeboje, ale nie wracajmy do tego, było i minęło, oby bezpowrotnie.... tfu,tfu.... Potem była rana na grzbiecie (tutaj) w konsekwencji czego, Dyziek kilka tygodni śmigał w ubrankach, szalikach i innych dziwnych patentach, które miały mu uniemożliwić drapanie rany (Dyziu w niemowlęcym body, kubraczek DIY, Dyziu w zielonym szaliku). Podczas dolegliwości jelitowych okazało się, że Dyziu to lekoman i sam wypijał syrop i to z kieliszka! (tutaj). Następnie stłukł sobie ucho, było obolałe, fioletowe i lekko klapnięte... (tutaj

Drugim, pod względem chorowitości okazał się Witek. Najgorsze było zapalenie wątroby, które zrobiło z Witka małego i chudego kotka (tutaj).  Choroba nie odpuszczała (tutaj), a Witek mocno się bronił i łatwo nie było (tutaj), ale nie z takimi lekarze sobie radzą.... ;) Żeby pobrać mocz do badania, czasami potrzeba całego dnia i kilku wizyt w lecznicy, ale jesteśmy niestrudzeni (tutaj).

Adka niestety też chorowała i to poważnie (tutaj), na szczęście przeszło, jest dobrze i oby jak najdłużej!  Tośka za to okazała się okazem zdrowia i ma najkrótszą kartotekę w lecznicy. W sumie jeździ tylko na szczepienie i nawet tego nie lubi, ale u lekarza zachowuje się wzorowo!

Redaktor Naczelny

Polecamy wpisy:
- polowanie na muchę (tutaj)
- plama w torbie (tutaj)
- hitowe łóżeczko relax (tutaj)
- czyje to łóżeczko? (tutaj)
- Witek oświetlony (tutaj),(tutaj)
- koci świr (tutaj)
- bezpieczny balkon (tutaj)
- pranie kota (tutaj)
- kot renifer (tutaj)
- siuśkołapacz (tutaj)

korekta merytoryczna będzie po krótkiej drzemce

Mam nadzieję, że jakoś przebrnęliście przez ten długi post i jeszcze nas lubicie! ;) W nagrodę macie niepowtarzalną szansę, aby zadać mi w komentarzu pytanie, zaproponować o czym chcielibyście poczytać na blogu lub tylko przywitać się lub przedstawić. Będzie mi bardzo miło, a przy okazji powstanie wpis, w którym chętnie odpowiem na Wasze pytania. W takim wpisie ujawnimy także, kto zostawił u nas najwięcej komentarzy.... a ową osobę czeka mała niespodzianka. Więc bądźcie czujni!

My robimy wielki skok i zaczynamy kolejny tysiąc wpisów. Mamy nadzieję, że będziecie z nami!

 


wtorek, 15 sierpnia 2017

Witek w różach

Romantyczny Witek dla swoich wielbicielek ;)





Jak ja uwielbiam tego rudzielca. Czasami jest na tyle grzeczny, żeby cyknąć kilka zdjęć ;)


I chwila zadumy.... czy za ładne pozowanie należy się dodatkowa porcja chrupek?

czwartek, 10 sierpnia 2017

KEDI - sekretne życie kotów

Wreszcie wybrałam się do kina na wyczekiwany przeze mnie film "Kedi - sekretne życie kotów". Nie będę dużo się rozpisywać na temat tego filmu, bo wiele recenzji już w blogosferze krąży.


Napiszę krótko, faktycznie jest to film dla wielbicieli kotów. Każdy kto lubi koty, będzie się na tym filmie dobrze bawił. Mnie momentami także wzruszał. Historie konkretnych kotów przeplatane są z historiami ludzi. I okazuje się, że relacje ludzko-kocie to nie są jednostronne relacje, w których człowiek przeważnie dokarmia koty. Koty wielu ludziom dają siłę do działania, przywracają wiarę i nadają życiu sens. Wiem, że może to brzmi banalnie, ale czasami rozwiązania problemów są proste, a drobne rzeczy dają nam radość. Pod tym względem film jest bogaty, bo pokazuje współżycie kotów z ludźmi, pokazuje że jest to możliwe, co więcej daje wymierne korzyści obu stronom.

Zatem czy jest to film tylko dla wielbicieli kotów? No cóż, ja po tym filmie kocham koty jeszcze bardziej ;) Ale zobaczenie tego filmu zaleciłabym także tym wszystkim, którzy kotów nie lubią. Nie popieram bezdomności zwierząt i ich niekontrolowanego rozrodu i to właśnie sceny z małymi kociakami, które rodzą się w Stambule na potęgę, najbardziej mnie wzruszały. Ale z drugiej strony, skoro te koty już są, to niech będą, niech sobie spokojnie żyją obok nas, a my, jako istoty inteligentne i mające się za najwyżej usytuowane w hierarchii emocjonalno-społecznej, powinniśmy im w tym pomóc. Każdy powie, że mu wolnożyjące koty nie przeszkadzają, ale niech nie chodzą w jego polu widzenia, niech nie wchodzą na jego balkon, samochód, do piwnicy, a karmiciele kotów niech znikną i nie psują ich poczucia estetyki i życia w komforcie. Niejednokrotnie słyszałam historie z mojego miasta, gdzie przegania się karmicielkę kotów, ludzie na nią czyhają i są wobec niej agresywni. W głowie się nie mieści. Bo takiej osobie to powinniśmy dziękować, że poświęca swój czas i pieniądze, a nie rzucać jej kłody pod nogi. Takim narodem właśnie jesteśmy..... 

Miało być krótko, a jak zawsze się rozpisałam... No ale takie pierwsze myśli mnie naszły po zobaczeniu tego filmu. Polecam film każdemu, jest fajnie zrobiony z przyjemnymi dla oka obrazami. No i taka ilość kotów....każdy kociarz będzie usatysfakcjonowany ;)

Dla niezdecydowanych polecam zwiastun: ZOBACZ TUTAJ

wtorek, 8 sierpnia 2017

po weekendzie

Nie ma to jak obiad U MAMY ;) oczywiście w towarzystwie kota! Chociaż kot udaje, że go nie ma....


Kogoś szokuje, że kot siedzi na stole? Wiadomo, że nie :P


Próba odpalenia zdjęć, kot wcale nie pomaga...


No i na koniec piękna Adka, troszkę szczerbata, ale nadal śliczna


Witek sobotni poranek spędził na balkonie i strzelał selfi...chyba zorientował się, że jest niezłym słodziakiem i musi to pokazywać :D



Mami! Wstawaj! Pora nakarmić kotka!



sobota, 5 sierpnia 2017

trawa Trixie w ceramicznej misce

Jakiś czas temu kupiłam Witkowi kocią trawkę. Nie jest on jakimś miłośnikiem trawy, ale stwierdziłam, że może na taką się skusi. 

zdjęcie pochodzi ze strony zooplus.pl
Opis producenta:

Dekoracyjna miska ceramiczna ze wzorkiem kotków i 50g nasion trawy - to ważny element wspomagający trawienie Twojego kota. 

Produkt możecie zobaczyć TUTAJ

Jak mówi producent, owa trawa pomaga kotu pozbyć się zalegającej w jelitach sierści, którą kot połyka podczas codziennej pielęgnacji swojego futerka.  Wywołuje ona u kota odruch dławiący, tak że włos w naturalny sposób wydostaje się na zewnątrz (co w wolnym tłumaczeniu oznacza, że kot rzyga kłębami sierści :D). 

nasza trawa po trzech dniach od pierwszego podlania

Trawę rozpakowujemy z folii i podlewamy. U nas wyrosła w ciągu kilku dni. Kiedy trawa nam już klapnie, miskę możemy użyć do karmy, ale także do ponownego wysiania trawy. Zwykłą trawkę można kupić w sklepie ogrodniczym lub w markecie.


Witek stara się podskubywać trawę, ale nie jest jej pasjonatem. Poza tym chyba nie ma potrzeby odkłaczania. Sierść zwraca wyjątkowo rzadko i nie ma z tym problemów. Mówiąc wprost, po prostu rzygnie wielkim kłakiem raz na trzy miesiące i z głowy. Trawa go nie rusza. Natomiast Dyziu ma z odkłaczaniem ogromne problemy i kiedy nazbiera mu się dużo sierści próbuje to zwymiotować, ale męczy się przy tym okropnie. Momentami wygląda jakby się dusił. W jego przypadku trawka to za mało i trzeba mu pomagać podając regularnie specjalną pastę.


Jak ktoś jeszcze nie testował tej trawki firmy Trixie to zachęcam, w przystępnej cenie dostajemy fajną miskę ;) Kiedyś testowaliśmy także trawkę z firmy Benek, która także szybko rośnie, przychodzi do nas w plastikowym pudełku i jest tańsza od Trixie. 


Natomiast ziarna trawy kupione w markecie można wysiać do doniczki z ziemią i także wyrośnie nam ładna trawka, która jednocześnie może był fajną ozdobą na oknie lub balkonie. Nie pamiętam dokładnej ceny, ale na pewno nie zapłaciłam więcej jak 5zł za 20g.


Jeżeli chcemy zapewnić kotu dostęp do trawki mamy kilka alternatyw. Koty lubiące zieleninę na pewno nie pogardzą takim rarytasem. Koty takie jak Witek oleją każdą trawkę, czy będzie w pięknej misce, doniczce czy plastikowym pudełku ;) Bo przecież kot wie najlepiej ;) Jeżeli ktoś w domu ma podgryzacza kwiatków, możecie spróbować posiać mu trawę, może odczepi się od kwiatków...chociaż wiecie jak to z kotami...wielka niewiadoma ;)




A Wasze koty lubią skubać trawkę?


Wpis nie jest sponsorowany. Jest subiektywną opinią.

piątek, 4 sierpnia 2017

Polańczyk cz. I

Dzisiaj post z serii mało kocich, chociaż kot się pojawi ;) Nie byłabym sobą, gdybym nie "upolowała" jakiegoś kota!


Zdjęcia z majowego urlopu wreszcie doczekały się obróbki ;) Każdy kto zna mnie choć trochę wie, że uwielbiam robić zdjęcia. Czasami nie mam umiaru w pstrykaniu, ale fotografia cyfrowa daje takie możliwości, więc dlaczego z tego nie korzystać?


W Bieszczadach byłam jako nastolatka. Z tego czasu mam niewiele zdjęć, bo wtedy klisza miała 24 klatki i trzeba było każde zdjęcie dokładnie przemyśleć. Chociaż pamiętam, że zamiast tandetnej pamiątki z wakacji, wolałam przeznaczyć kieszonkowe na dodatkową kliszę do aparatu. Dla dzisiejszej młodzieży jest to pewnie niewyobrażalne :D Telefonami robią setki selfi.....


Jak dziś pamiętam, że przed pierwszym samodzielnym wyjazdem bez rodziców, kupiłam sobie własny aparat. To były takie kwoty, że długo musiałam na niego oszczędzać, a w konsekwencji tuż przed wyjazdem i tak rodzice dołożyli mi brakującą kwotę, bo jednak nie uzbierałam ;) ale to były czasy...... 

Ależ mnie wzięło na wspomnienia.... 

Wracając do tegorocznych wakacji, muszę przyznać, że kotów spotkaliśmy po drodze niewiele. Za to były wiewiórki! ;) Też wdzięczny temat do zdjęć, chociaż bardzo ruchliwy!


Małe agentki


No i te widoki. Wcale nie trzeba wyjść wysoko, żeby cieszyć się pięknymi krajobrazami.


Piękne tereny, lasy i trasy spacerowe. 


I jeszcze jedna mała agentka.


Żeby tradycji stało się zadość.... kot i to w dodatku pilnujący Poczty ;)


Żeby nikogo nie zamęczyć zbyt dużą ilością zdjęć, kończę na dzisiaj. Ale taki wpis na pewno jeszcze pojawi się na Blogu ;) Miłego weekendu!