poniedziałek, 30 marca 2020

podsumowanie marca

Szczerze mówiąc, to nie mam ochoty podsumowywać tego miesiąca. To jest jeden z moich ulubionych wpisów na blogu, ale co tu teraz wrzucić? To miał być fajny miesiąc i urlop nad morzem, a wyszło, jak wyszło. Jaka jest sytuacja, każdy z Was wie. 


Dla kotków nic się nie zmieniło. No może tylko to, że ludzi mają więcej na głowie ;) Trzeba im teraz w pracy pomagać...


Zrobiło się cieplej i już nie trzeba się zakopywać głęboko w kocyk. Oczywiście zasada ta nie dotyczy Kseni, ona bez względu na porę roku i temperaturę, lubi być zagrzebana, przykryta i wciśnięta.


Przy okazji muszę się poskarżyć na tego nicponia. Z kochanego maluszka, który wcinał wszystko, jak leci, zrobiła się wybredną księżniczką i czasami ręce mi opadają, jak nie chce jeść. Za to Witek w siódmym niebie, kiedy może zjeść po niej....


Ogólnie gdyby nie te futerka.... byłoby ciężko...


Szczerze mówiąc, ludzie, którzy nie mają w domu zwierzęcia, nawet nie mogą sobie wyobrazić, ile takie stworzenie wnosi w ludzkie życie. To taki lek uspokajający i poprawiający humor w jednym ;) Mnie poprawiają nastrój nawet w momencie, kiedy nic nie robią. Mogę patrzeć na śpiącego kota i to już mnie uspokaja.Chociaż Ksenia i Wituś ostatnio bardzo aktywni. Mają kartonowy plac zabaw w pokoju, gonią się i chowają w pudłach. Nie ma u nas nudy ;)



Ale są też momenty spokojne, kiedy czytam książki, a kotki drzemią obok. 


Miałam Wam tutaj napisać o pewnej książce...ale zrobię to w osobnym wpisie. Dawno nie było "Czytanie z kotem", więc zbieram książki i na pewno w kwietniu taki wpis powstanie. Chociaż używanie słowa 'na pewno' chyba jest zbyt dużym ryzykiem, ostatnio nic nie jest pewne. Więc postaram się, aby taki wpis się pojawił... Ale czytam i się wrażeniami podzielę ;)


Ksenia pomagała mi w przygotowaniu zdjęć na przedpokój. Na niej zawsze można polegać ;)


Teraz dziad mały okupuje komodę na przedpokoju i pilnuje swojego dzieła :D


Nostalgiczne poranki...


Na koniec zostawiłam sobie kilka migawek z mojej podróży do Norwegii. Moja pierwsza zagraniczna podróż w dorosłym życiu, pierwszy lot samolotem. Szkoda, że w takich stresujących okolicznościach.... Co się zestresowałam to moje, ale zdjęcia pozostaną piękną pamiątką ;)


A u nas wiosna. Co prawda nie można swobodnie się szwendać po mieście i szukać jej oznak, ale jedno ujęcie złapałam...


wtorek, 24 marca 2020

czas kwarantanny

Tylko spokój i siedzenie w domach, może nas uratować. Łatwo się mówi, trochę trudniej realizuje. Mnie zdecydowanie ratują koty. Serio! Nie ukrywam, że lubię siedzieć w domu. Mam w nim wszystko, czego potrzebuję. I ktoś z pewnością mógłby powiedzieć, że takim osobom jest najłatwiej znieść ten trudny czas siedzenia w domu. Jednak okazuje się, że wcale nie jest to takie łatwe. Jeżeli kogoś interesuje taki nie do końca koci temat, to zapraszam. Na pocieszenie pojawią się bardzo kocie zdjęcia.


W sumie mam potrzebę pisania. 
Pierwszy raz od wielu miesięcy mam ochotę pisać. Tylko nie wiem o czym ;) Nie chcę skupiać się na samym wirusie, bo tego mamy pewnie już po kokardy. Wystarczy włączyć telewizję, odpalić Internet i wszędzie jedno tylko słowo: koronawirus.


Ja Wam napiszę dzisiaj o sobie. Tak dla odmiany. Chociaż o kotach też będzie, bo jakżeby mogło kotów braknąć w poście na kocim blogu ;) I będą zdjęcia, bo tych się kilka uzbierało w ostatnim czasie.


Ale może od początku. Jeszcze tydzień temu w Internecie zostałam zasypana śmiesznymi memami odnośnie domowej kwarantanny i introwertyków. Bo tak, uważam się za introwertyka. Jeżeli nie znacie pojęcia introwersja/ekstrawersja, to proszę, "wygooglujcie" sobie definicję, bo tutaj nie mam za bardzo już miejsca na rozpisywanie się ;) Swoją drogą to bardzo ciekawe zagadnienie z obszaru psychologii osobowości i zachęcam Was do zapoznania się z nim. Jednak pamiętajcie, że ciężko kogoś określić i przypisać do jednego rodzaju osobowości. Ja dokładnie tak mam, że przeważają u mnie cechy osobowości introwertycznej, jednak nie jest to czysta postać i większość ludzi to typy mieszane ;) Ale powróćmy do tematu głównego tego posta....


Generalnie lubię siedzieć w domu, w swoim towarzystwie, przebywanie między ludźmi na dłuższą metę mnie męczy. Przymus siedzenia w domu jest spełnieniem moich marzeń, mogłoby się zdawać. Sama nawet o tym pomyślałam. No wreszcie!!! Doczekałam się! 

Internety, a konkretnie osoby na Instagramie prześcigały się w pomysłach na wypełnienie tego czasu spędzonego w domu. Bo największą trudnością jest właśnie to pozostanie w domu...ale o tym za chwilę. I oczywiście, wiele osób stwierdziło, że to czas dany nam, ludziom żyjącym w czasach wymagających pędu i pośpiechu, gonitwy za biznesem, abyśmy się zatrzymali ... i postawili na samorozwój. Wreszcie masz czas pouczyć się angielskiego, niemieckiego czy innego języka. Wreszcie masz czas na ćwiczenia z jogi, medytację w głąb siebie. Wreszcie masz czas na pogłębienie wiedzy, czy to związanej z twoim wykształceniem, czy tej, o zdobyciu której marzysz, ale nigdy nie miałeś na to czasu. Teraz jest odpowiedni do tego moment. A że musisz to realizować w domu, to właściciele kursów on-line tylko zacierają ręce. Żeby nie było, nie mam nic do kursów on-line, sama takie czasami robię i uważam, że niektóre są świetne ;) 

Nawet otworzyłam moją książkę do angielskiego, którą posiadam od czterech miesięcy. Bo jak tak wszyscy nawołują, że to ten czas na zadbanie o swój rozwój, to nie mogę być gorsza. 


Druga część Internetu nawoływała do generalnych porządków w całym mieszkaniu. A że zbieram się do takich od kilku tygodni, to może faktycznie to jest ten czas? Wypucować i schować zimowe buty, wyprać wiosenne ubrania, wysprzątać balkon, umyć okna, zrobić przegląd szafek w kuchni i wreszcie wytrzeć kurze na  regale czy zawiesić nowe firanki ...  A może by tak odmalować najbardziej brudną ścianę w kuchni...?


No i wreszcie trzeci głos Internetu. Przeczytaj wszystkie książki, które masz na regale nieprzeczytane. Czekają i czekają i wreszcie nadszedł ich czas.

Przerobiłam jedną lekcję z języka angielskiego. Powycierałam kurz na jednym regale i pięknie poukładałam książki (tak poukładałam, że nagle zrobiło się miejsce na kilka nowości :P). Zaczęłam czytać książkę.... Tyle. Dopadła mnie jakaś dziwna niemoc....


Bo moja głowa ciągle pracuje na wysokich obrotach, bo myślę, przetwarzam i robię coś, czego robić nie powinnam, ale robię... po prostu się MARTWIĘ. Już tak mam i jak się dowiedziałam z literatury, "ten typ tak ma i lepiej to zaakceptować". A ten stres nie sprzyja nauce, pracy, czytaniu.... I nagle w Internecie zobaczyłam filmik dziewczyny, która stwierdziła, że ten czas można bez wyrzutów sumienia spożytkować na odpoczynek i lenistwo. Dlaczego narzucamy sobie jakiś reżim? Może trzeba też umieć odpuścić. Jak ktoś ma ochotę, niech się uczy, niech ćwiczy, ale niech nie mówi, że to jest jedyny słuszny sposób na ten, jakby nie patrząc, trudny dla nas czas. Czy to, że pochodzę sobie dzień w piżamie, z nieumytymi włosami, bo nie muszę nigdzie pędzić, komuś zrobi coś złego? NIE. Wiadomo, nie można przesadzać, myć i ubierać się trzeba, ale bez wyrzutów sumienia można dać na luz. Można się wyspać, jak ktoś lubi spać, to dlaczego miałby nie spać? Jeżeli komuś pomoże granie w gry, niech gra. Można z nudów pomalować sobie paznokcie, zrobić kąpiel z pianą i maseczkę na twarz. Można leżeć na kanapie i oglądać telewizję, chociaż tego w ostatnim czasie nie polecam... no chyba, że filmy/seriale... Można robić setki rzeczy, które pomogą nam się odstresować, zapomnieć o tym, co się dzieje, po prostu odpoczywać w lubiany przez siebie sposób.

 
Ja po kilku dniach totalnego zrywu, wrzuciłam na luz. Coś podłubałam w rękodziele (więc zrobiłam bałagan zamiast porządków), zaczęłam gotować dwudaniowe obiady, za czym nie przepadam, ale odnalazłam w tym ten relaksujący pierwiastek, o którym mówią niektórzy. Nawet poczyniłam ciasto! Zrobiłam sporo zdjęć, takich typowo domowych, pobawiłam się światłem, które od wschodu wpada do mieszkania w słoneczny poranek.  Czerpałam przyjemność z picia kawy, jedzenia własnoręcznie zrobionego ciasta i robienia NIC. To zawsze poprawia humor. Włączyłam sobie muzykę i trochę poćwiczyłam improwizując. 


Serio, to wszystko pomaga i relaksuje. No i nie ukrywam, że w tym ciągłym stresie, który cały czas odczuwam, w związku z sytuacją panującą w kraju i na świecie, pomagają mi koty! Fotografuję je, bawimy się, przytulam je kiedy mruczą. Ksenia cały czas towarzyszy mi w kuchni, podkrada obierki  z warzyw. Jest przy tym taka śmieszna, że czasami nie da się nie uśmiechnąć. Dużo mówię do kotów, a one czasami odpowiadają, dyskutują. Uwielbiam to. 


W redukcji napięcia i stresu zdecydowanie pomaga dieta informacyjna. Wiadomo, że trzeba śledzić co się dzieje, ale uważnie dozuję sobie przyjmowane informacje. Cały dzień pracujesz nad wyciszeniem myśli, po czym włączasz program informacyjny i wszystko wraca ze zdwojoną siłą. A czasami znajomy, który panikuje i nakręca lęk też nie pomaga. Wszyscy naokoło mówią tylko o jednym. Ale robią to w różny sposób, więc unikam już osób, które mówią na jednym wdechu o wszystkich najtragiczniejszych przypadkach z całego świata... Uwierzcie takie osoby istnieją!!! A po rozmowie z kimś takim mam nerwy w strzępach. 


Teraz już widzę, że przydługi mi ten wpis wyszedł, a jeszcze tyle chciałam napisać ;) Nie będę się już nad Wami znęcać, nie wiem czy ktoś przez to w ogóle przebrnie, ale mnie to było potrzebne. Taki post terapeutyczny ;) Słowem podsumowania, chcę jeszcze napisać, to o czym wspomniałam na samym początku. Dlaczego, pomimo tego, że lubię siedzieć w domu, to siedzenie z każdym dniem męczy mnie coraz bardziej? Bo tak działa nasz mózg! Kiedy mam na coś wpływ, to ja decyduję co będę robić, siedzenie w domu jest ok. Bo to jest moja decyzja, mój sposób spędzania czasu. Ale kiedy siedzenie w domu mam jakby odgórnie narzucone, trochę bezwiednie, zaczynam się buntować. I wtedy sobie myślę, czego to ja bym nie robiła, gdybym mogła wyjść. Na pewno umówiłabym się z koleżanką na kawę, czemu nie robiłam tego częściej? Poszłabym na jakieś zakupy ciuchowe, generalnie nie cierpię chodzić po sklepach, ale akurat teraz nabrałam ochoty na zakupy! A kino, o tak do kina też bym chętnie poszła... Serio! To jest irracjonalne, ale na prawdę moja głowa tak ostatnio działa. 


Najważniejsze w przetrwaniu tego czasu, jest zrozumienie po co to robimy. Po to, żeby pomóc służbie zdrowia, która nie dźwignie takiej ilości osób chorych na oddziałach szpitalnych. Po to, aby ci, którzy nie mogą zostać w domach, muszą iść do pracy, mogli to zrobić w sposób bezpieczniejszy. Po to, aby ten koszmar skończył się szybciej niż później. I chcę w to wierzyć, że tak właśnie będzie! 


środa, 18 marca 2020

siedzę w domu z kotami

To z czym się teraz mierzymy jako ludzie i społeczeństwo, to coś czego nie mogliśmy przewidzieć, coś czego się nie spodziewaliśmy i co wystawia nas aktualnie na próbę. To coś, co mnie stresuje, ale chyba zawsze tak jest ze zjawiskami, które są dla nas nowe i nad którymi w żaden sposób nie mamy kontroli. I ten brak kontroli stresuje i przeraża mnie najbardziej. I aby chociaż na chwilę oderwać się od myślenia o epidemii, postanowiłam zająć się rzeczami dla mnie przyjemnymi. Po pierwsze postanowiłam poczytać. Nie chcę tego czasu przeznaczyć na siedzenie w Internecie, więc mam przygotowany stos książek "do przeczytania". No i jest czas na fotografowanie kotów!


Niestety zacznę od książki, która nie przypadła mi do gustu, ale ponieważ jest o niej głośno, postanowiłam o niej tutaj napisać. A chodzi o książkę Blanki Lipińskiej "365 dni". Po dwóch pierwszych rozdziałach byłam pewna, że odłożę ten gniot i poddam się. Ale ta autystyczna część mojej osobowości nie pozwoliła mi na to. Czułam jakiś wewnętrzny przymus przebrnięcia, aby się na temat tej książki wypowiadać. I przebrnęłam, chociaż nie bez trudu. Po pierwsze, nie kupuję pomysłu, gdzie główna bohaterka zakochuje się w swoim oprawcy. Może gdyby nastąpiło to po tych tytułowych 365 dniach, może bym w to jeszcze uwierzyła, ale główna bohaterka niemal od początku pała do swojego porywacza uczuciem i dziką namiętnością. Po drugie, nic tak mnie do tej książki nie zraziło jak wulgarny język. Można pisać o wszystkim, ale nie w taki sposób. Nie chcę, wdawać się w szczegóły, bo zdaję sobie sprawę, że w związku z tematyką mojego bloga, czytają go różne osoby w różnym wieku. Jednak to, co w książce jest uważane za spontaniczną namiętność, mnie bardziej nasuwa na myśl przemoc seksualną... W każdym razie męczyłam się okrutnie. Druga połowa książki jest ciut mniej męcząca, ponieważ akcja zaczyna się rozkręcać, coś się wreszcie dzieje, a sceny porno schodzą na drugi plan. Jednak informacja na okładce, że jest to połączenie Greya i rodziny Soprano, moim zdaniem, jest mocno na wyrost. Podsumowując, książka jest słaba i na pewno nie sięgnę po kolejne części, a są chyba jeszcze dwie.


Z ciekawości zainteresowałam się samą twórczynią tego "arcydzieła". Okazało się, że pani Blanka to bardzo medialna osóbka, kreująca się na kobietę wyzwoloną, dla której nie ma tematów tabu. Wizerunkowo jest mocno kiczowata i ordynarna, więc przypuszczam, że gdybym zapoznała się z jej działalnością wcześniej, w ogóle po tę książkę bym nie sięgnęła. Jedyne co mnie cieszy, to fakt, że nie straciłam kasy na to wybitne dzieło ;) Książkę pożyczyłam od koleżanki, która swoją drogą lekturę raczej zachwalała. Na podstawie książki powstał film, jednak jakoś niespecjalnie mnie ciągnie do oglądania, ponieważ przypuszczam, że jest on równie wybitny jak książka ;)


Ktoś tęsknił za Dyziakiem? Oto i on. Ma się dobrze, nadal w nocy roznosi po całym mieszkaniu ubrania i inne szmaty, maskotki i takie tam ;) Latek przybywa, ale on się nic nie zmiania!


To co działa na mnie relaksująco, to wszelkiego rodzaju robótki rękodzielnicze. Ostatnio na tapecie mam pisanki.


Zrobiłam kilka pisanek łącząc mój ukochany decoupage z quillingiem. Jednak nie cieszą mnie tak, jak zawsze.


No i w tym roku próbuję z wyciskami z akrylu. To zupełnie inna jakość prac ;) Oczywiście we wszystkim pomaga mi Ksenia....spróbowałabym cokolwiek zrobić bez niej....


Kto z Was ma ten komfort i może zostać w domu? Zewsząd nawołują, żeby siedzieć w domu, jak tylko ma się taką możliwość, ale domyślam się, jak trudna taka akcja jest dla tych, którzy codziennie muszą wyjść z domu. Poza tym siedzenie w domu cieszy przez dwa, trzy dni, a potem? Dzisiaj byłam na zakupach, jest raczej spokojnie, mało ludzi, duża dyscyplina w kolejce, klienci stoją w odległości od siebie. Ale słyszałam też o głupich zachowaniach, jak to Polacy ruszyli do sklepów budowlanych, bo jest okazja wykorzystać dodatkowe wolne na remont....

Za oknem piękna wiosna, na którą tak długo, z upragnieniem czekaliśmy... A dzisiaj jakoś to wszystko nie cieszy.... Może chociaż kocie zdjęcia niech będą na poprawę humoru ;)

niedziela, 8 marca 2020

kocia sobota

Słuchajcie! Wydarzyło się coś niespotykanego! Zostaliśmy na kilka dni sami z Pańciem! 


To jest w naszym domu wydarzenie wyjątkowe, serio! Bo jak rodzice wybywają to razem i wtedy zostajemy z dziadkami. Czasami Pańcio wyjeżdża i wtedy zostajemy z Mamcikiem. Ale żeby Matki nie było w domu przez kilka dni, to czegoś takiego u nas jeszcze nie grali!!!


A najbardziej niesamowite jest to, że wszystko jakoś funkcjonowało, to znaczy, doprecyzowując, Pańcio dał radę i nawet nas nie zagłodził. Co prawda Matka zostawiła dokładną rozpiskę co i jak, i kiedy, ale jednak ryzyko, że o nas zapomni jakieś było ;) Ale Pańcio stwierdził, że mnie się nie da zagłodzić, bo upominam się o żarcie regularnie głosem starej żylety.... Serio, nie wiem o co gościowi chodzi... ;)



Najgorsze było to, że Matka poleciała gdzieś daleko i bałem się, że nie wróci. Podobno panuje jakaś epidemia i Matka żartowała, że jak trafi do szpitala na kwarantannę, to będzie od nas odpoczywać dwa tygodnie. Szybko obliczyłem, że jak jej żarty staną się faktem, to może nam braknąć zapasów żywności! O ile Pańcio potrafi kupić w Lidlu makaron i sos pomidorowy na spaghetti, to mam wątpliwość czy potrafiłby zrobić zamówienie w Zooplusie..... 


W ostateczności moglibyśmy skosztować saszetki z Lidla. Chyba jeszcze nigdy ich nie testowaliśmy ;) Na szczęście Matka wróciła i wszystko wróciło do normy, a nam nie grozi ani śmierć głodowa, ani zjadanie fast food'ów :D Chociaż ta druga opcja mogłaby być całkiem interesująca....


Czy ktoś zgadnie, gdzie tą naszą Matkę wywiało? Słyszałem coś o końcu świata, ale nie wiem czy jej wierzyć..... Pewnie się Wam pochwali w jakimś wpisie ;) 



                                                                                          Wasz Witek