środa, 28 lutego 2018

podsumowanie lutego

Nawet nie ma co narzekać, że czas szybko leci. Luty jest krótkim miesiącem, więc i szybko przeminął ;) U nas jak zwykle uzbierało się kilka zdjęć z całego miesiąca, więc zapraszamy na podsumowanie.


Witek chowa się przed zimą, czekamy na wiosnę. Ale patrząc pozytywnie, chyba widzicie, że wyraźnie przybyło dnia ;)


Witek dostał nowy kartonowy drapak i teraz cały czas na nim siedzi. I focha na drapaczku okazuje ;)


Na szczęście takie foszki długo nie trwają, jak tylko usiądę, przychodzi pomruczeć na kolana.


Przeważnie tak zasiądzie, jak tylko sobie zrobię odpoczynek w trakcie stania przy kuchence. I jak tu wybrać, siedzenie z kotem czy spalony obiad???? Jak wstanę do obiadu, to znowu jest koci foch.... i tak w kółko ;) Ale jak zasiadamy do jedzenia, to już zapomina, że był obrażony i przychodzi. W tym miesiącu testowaliśmy przepisy z kaszą jaglaną.


Książkę "Jaglany Detoks" pożyczyłam od mojej Mamy, która zapoznała się z wiedzą teoretyczną, ale nie ma zbytnio odwagi na kulinarne eksperymenty. Za to ja całkowicie pominęłam część teoretyczną, od razu wzięłam się za działanie :D Jak coś się sprawdzi, to namówię Mamę do nowości. 


Ale nie samą kaszą jaglaną człowiek żyje. Czasami trzeba zjeść pączka ;)


A mówiąc serio, kot nie tyka ani jaglanej, ani pączków. Woli swoje przysmaki, które dostał wyjątkowo z okazji Dnia Kota. Bo ogólnie nadal jest na diecie ;) Niedaleko od nas otworzyli pierwszy w Krakowie Maxi Zoo. Kiedyś dostaliśmy od nich fajny prezent (zobacz tutaj), więc postanowiłam zobaczyć co mają stacjonarnie. Jak już weszłam, nie mogłam wyjść bez drobnostki dla Witka. Swoją drogą, jak wróciłam do postów z prezentami od Maxi Zoo, z czerwca 2015, to aż się zdziwiłam. Witek razem z Dyziem i Tosią! Piękne wspomnienia.... Zobaczcie jak testowali karmę (tutaj)


Witek dostał przysmaki MOMENTS Little Treat o smaku tuńczyka. Opakowanie zawiera dwa woreczki miękkich chrupek po 15g.


Jak pisze producent: Pyszna przekąska zawierająca 100% tuńczyka w części rybnej i tylko 1% tłuszczu. Receptura bez cukru nie zawiera sztucznych barwników czy substancji aromatyzujących i konserwantów. Wykwintny smakołyk dla kotów z dodatkiem zielonej herbaty.


Skład: 50% tuńczyk, 43,3% mięso z kurczaka, produkty pochodzenia roślinnego, 2% zielona herbata, minerały.


Przysmakom z dobrym składem mówimy zdecydowanie TAK, chociaż wiadomo, że w przypadku Witka nadal należy je mocno  ograniczać ;) ale od święta na pewno będzie je dostawał. Przekąska nie należy do najtańszych, cena to 7,69. Ale chyba lepiej kupić to, niż jakieś śmieciowe przysmaki za niewiele mniej. Smaczki po otwarciu należy przechowywać przez 4 dni w lodówce!


W lutym wreszcie wzięłam się za pisanie pracy. Bardzo, bardzo mi się nie chce, a kot nie ułatwia....


Działamy też z Witkiem w kwestii kolejnych fantów na bazarek. Na razie lekko uchylimy rąbka tajemnicy ;)


Witek ma prawo być zmęczony tak intensywnym miesiącem, prawda?


Podobno w połowie marca nadejdzie wiosna. Czekamy ;)

poniedziałek, 26 lutego 2018

uczucie do kuriera cz. 3

Nie mam ostatnio pomysłu na posty, więc dokończę moje opowieści dziwnej treści na temat relacji z kurierami. Jeszcze nie wszystkie historie opisałam ;) Post zostanie wzbogacony o zdjęcia Dyzia, bo widok Dyzia zawsze poprawia humor ;)


Mimo, że miałam już lekko dość wszystkich tych perypetii z kurierami,  mija kolejny miesiąc, dwa.... Żwirek znowu trzeba zamówić. Więc zamawiam. I znowu Kurier dzwoni jak już stoi pod moją klatką.... I to ja mam mu zaproponować rozwiązanie, bo ja powinnam cały dzień na niego czekać w domu... I znowu sakramentalne pytanie, czy może zostawić u sąsiada. Jedyną sąsiadką, jaką znam w moim bloku, jest starsza pani mieszkająca obok. Emerytka, która cały czas siedzi w domu, więc wydawałoby się, że może odebrać paczkę raz na jakiś czas. Ale nie będę obarczać staruszki, która porusza się o dwóch kulach, moją wielką przesyłką. Pewnie by to dla mnie zrobiła, ale ja tak nie potrafię. Więc Kurier zostawił paczkę w osiedlowym sklepie zoologicznym! Nie w salonie fryzjerskim tylko w zoologicznym. To jest dosłownie złośliwość sytuacji.... Odbierać żarcie i żwirek koci w sklepie zoologicznym....


Przy kolejnych zakupach (konkretnie w Zooplusie) już pojawił mi się "syndrom stresu przedzakupowego". Z jednej strony chcę kupić, ale z drugiej już myślę, jak będzie tym razem z kurierem. Zamawianie do pracy odpada, bo to najczęściej słyszę jako radę na "problemy z kurierem".  Syndrom ten zgeneralizował mi się na wszystkie zakupy internetowe, więc jeżeli sklep nie oferuje paczkomatu, poczty polskiej lub odbioru na poczcie nie korzystam z niego. Serio!

Na pomoc przyszedł mi tata! Zaproponował, żebym zamawiała na ich adres. Tata pracuje na zmiany, więc zamawiając próbuję z dostawą trafić w dzień, kiedy tata jest po nocy, śpi i w każdym momencie może paczkę odebrać. Wydawałoby się, że rozwiązanie idealne! Raz się udało. Przy kolejnych zakupach paczka przyszła uszkodzona i postanowiłam wreszcie zmienić firmę kurierską, bo była taka opcja.

Nowa firma kurierska miała UDOGODNIENIE. Sms z informacją kiedy można się spodziewać kuriera. Ale bomba! Żyć nie umierać!

Robię zakupy, zamawiam, płacę i oczekuję na paczkę. Dwa dni później, godzina 9:00 siedzę jak zwykle w pracy, a tu sms! Kurier Tomasz (tu numer kuriera) doręczy paczkę dzisiaj między 10:00 a 12:30. Świetnie! Jestem w pracy! No ale przezornie zamówiłam do rodziców, tata śpi po nocy, więc luz. Wysyłam tego smsa tacie. I wracam spokojnie do pracy. Tata dzwoni do mnie o 15:00 czy przypadkiem nie pomyliłam dni, bo on czeka i czeka, a kuriera nie widać. Dzwonię więc do kuriera Tomasza, ale nie odbiera. O 16:00 dzwonię do firmy na infolinię, już nie będę nawet opisywała męki, jaką trzeba przejść, żeby zostać połączonym z konsultantem. Wybór właściwej cyferki odpowiadającej konkretnemu problemowi jest pewnym wyzwaniem. Przemiły pan konsultant obiecał skontaktować się z kurierem. Kurier o 17:00 pojawił się u moich rodziców z pudłem.

Dobra, kolejne zakupy. Klikam zamawiam, płacę i czekam. Oczywiście zamówiłam tak, żeby przyszło, kiedy tata śpi po nocy. Niestety w Zooplusie mieli bardzo dużo zamówień i dostałam informację, że moje zamówienie opóźni się o jakieś trzy dni. I cały plan leci na łeb ze stromych schodów. Siedzę w pracy i otrzymuję znajomego smsa "kurier Tomasz dostarczy przesyłkę między godziną 12:30 a 14:00". Nie muszę chyba pisać, że tata już na innej zmianie, więc przesyłki nie odbierze ;) Dobra, dzwonię do Tomasza, po to chyba dali jego numer. Ale kurier Tomasz jest zbyt zajęty, żeby odebrać telefon. Nie odbiera, nie oddzwania i nawet nie można mu się nagrać, bo sekretarka mnie informuje, że poczta głosowa jest zapełniona. W smsie jest opcja zmiany terminu dostarczenia przesyłki, więc zmieniam na za cztery dni. Jest czwartek, wybrałam wtorek. Około 13:30 dzwoni kurier Tomasz, żeby zapewne mnie poinformować, że nie ma mnie w domu, a on biedny stoi pod klatką. Stwierdziłam, żeby ugryzł się w ucho i nie odebrałam, bo jeszcze bym mu coś nagadała... Wybrałam wtorek, niech dostarczają we wtorek. W ostateczności wezmę dzień wolnego i będę czekać na paczkę. W piątek rano otrzymałam sma, że kurier Tomasz dostarczy paczkę między 11:00 a 12:30. Czy ktoś ze mnie kpi? Po co jest możliwość zmiany terminu, skoro tego nie stosują? Jak to mówi młodzież, olałam system. Kurier nie dzwonił, ja też nie. Nadszedł poniedziałek i znowu sms o treści "kurier Rafał dostarczy przesyłkę między 10:30 a 12:00". Jedyne co pomyślałam, że to moje ostatnie zakupy, bo ja nie mam jednak zdrowia psychicznego na takie zagrywki. Ale nagle dotarło do mnie, że jest inny kurier, więc zadzwoniłam z nadzieją, że może chociaż odbiera telefon. Oczywiście krew we mnie buzowała i już miałam mu nawrzucać... ale kiedy odebrał, grzecznie zapytałam czy może być u mnie po 16:00. Oczywiście nie może. Już, już miałam się zdenerwować, ale stwierdziłam, że z chłopem jednak prędzej załatwię sprawę jako biedna, nieporadna i zagubiona kobieta niż rozkrzyczana wredota.
Ja: Wie pan co, ja już na tą paczkę czekam od czwartku, więc może już oszczędźmy sobie zachodu, niech pan ją zostawi w magazynie a ja odbiorę (a magazyn mają oczywiście na jakimś zadupiu)
Kurier: A to może ja przywiozę pani do pracy, albo gdzieś po drodze pani odbierze? (facet mięknie!)
Ja: No dobrze, to chyba będzie najlepsze rozwiązanie. To gdzie?
Kurier: a jest pani zmotoryzowana?
Ja: nie, ale to akurat nie problem
Kurier: ale wie pani, ta paczka jest duża i ciężka...
Ja: no ale to już mój problem, jakoś sobie poradzę
Kurier: wie pani co, to ja będę u pani przed 17:00 jak będę na bazę zjeżdżał
Ja: tak? to bardzo panu dziękuję!

Trafił mi się wreszcie ludzki kurier! 

Oczywiście komukolwiek opowiadam te historie z kurierami, każdy się śmieje. Nikt nie ma takich przygód! Każdy zamawia, odbiera i po sprawie. 



Ostatnie moje zakupy w Zooplusie zrobiłam w lutym 2017. O dziwo kurier nawet przyszedł wtedy kiedy miał być, ale paczka była uszkodzona. Tata zorientował się dopiero w momencie, kiedy chciał ją przestawić. Kuriera już nie było. Wkurzyłam się, bo paczka była tak zmaltretowana, że uszkodzony był żwirek. Nie po to kupuję jeden z droższych żwirków, żeby pan kurier rozsypywał go po całym mieście. Poza tym paczka była tak sobie zabezpieczona, jak na tak ciężką paczkę. Każdy ma jakieś granice wytrzymałości i moje w tym momencie się wyczerpały. Stwierdziłam, że już wolę przepłacać w osiedlowym sklepiku, ale więcej nie zamówię. 

No ale wiadomo jak jest. Zwłaszcza żwirek w osiedlowym zoologicznym jest prawie dwa razy droższy!!!!!  Przy kilku zwierzakach na zaopatrzeniu na dwa miesiące można zyskać nawet kilkadziesiąt złotych.... Zaczęłam szukać innych sklepów zoologicznych. I tak trafiłam na Krakvet. Ceny są porównywalne do Zooplusa. Coś jest ciut droższe, coś jest ciut tańsze i bilans ogólny wychodzi bardzo podobnie. Co najważniejsze mają opcję dostawy przez Pocztę Polską. Wiem, że jest wielu ludzi, którzy znowu strasznie narzekają na Pocztę i mają z nią niemiłe doświadczenia. Ja należę do tych, którzy nigdy na poczcie się nie zawiedli. Widocznie kto nie ma szczęścia do kurierów, ma szczęście do Poczty :D

Zamówiłam zakupy w Krakvecie i wreszcie odetchnęłam z ulgą i komfortem psychicznym. Już na etapie zamówienia jest opcja wiadomości dla dostarczyciela. Tam wpisuję, że proszę o dostawę po 16:00 i już trzy razy pan kurier był między 17:00 a 19:00. Da się? Ano widać, że tak.



Znajomy ostatnio robił zakupy w Zooplusie i stwierdził, że jedna z firm kurierskich ma opcję odbioru z punktu, a punktów jest sporo. Rozpoznałam sprawę i faktycznie tak jest. Na początku maja zrobiłam zamówienie w Zooplusie, aby wykorzystać bonus, który mi się tam nagromadził. Zmieniłam w opcji dostawy, że chcę odebrać w punkcie i powiem szczerze, że jest to jakieś rozwiązanie. Przynajmniej bez stresu człowiek idzie kiedy mu pasuje i odbiera. Chociaż patrząc na cennik usług firm kurierskich, chyba nie o to chodzi, żeby klient płacił jak za woły, a w konsekwencji sam sobie targał paczkę do domu.....

Ja zostaję już przy zakupach w Krakvecie. Jestem z tych zamówień zadowolona i mam nadzieję, że tak już zostanie. A cokolwiek zamawiam przez Internet, szerokim łukiem omijam wszelkie firmy kurierskie ;) Krakvet mieści się w miejscowości pod Krakowem, więc ostatnio odbieram sama. Dla mnie to najlepsza opcja. Odbieram prosto z magazynu, wtedy kiedy mi pasuje.


piątek, 23 lutego 2018

arystokratka Tosia

Dzisiaj w roli głównej nasza Księżniczka.


Arystokratka ostatnio mocno się zmieniła. Kiedy tylko jestem u moich Rodziców, zastaję Tosię mruczącą, w dobrym humorze i kiedy tylko może, zasiada u mojej Mamy na kolanach. Nie do pomyślenia jeszcze kilka lat temu!!! ;)
 


Tosia poleca Wam dobry film na weekend! Dalida. Szczerze mówiąc, znałam te piosenki, ale nie wiedziałam czyje są. Dowiedziałam się kilka miesięcy temu, kiedy poszłam na ten film do kina. Zakochałam się w tych piosenkach. Ogólnie film bardzo dobry, polecam. Uwielbiam takie klimaty lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych. Szczerze polecam!


A już niedługo Arystokratka w odsłonie łobuziary ;)

wtorek, 20 lutego 2018

czytanie z kotem (4)

Dzisiaj mam do polecenia książkę o zbrodni w stylu vintage, czyli "Tajemnica Domu Helclów" Maryli Szymiczkowej.



Zanim przejdę do samej książki, muszę zrobić mały wstęp dla tych, którzy nie mieszkają w Krakowie i nic nie wiedzą na temat Domu Helclów. Książkę zakupiłam głównie ze względu na to, że akcja dzieje się w Krakowie.

Dom Helclów to największy i najstarszy dom pomocy społecznej w Krakowie. Anna i Ludwik Helclowie, bogaci mieszczanie zaangażowani w dobroczynność, przekazali ten dom w testamencie na rzecz ubogich. Dom powstał w 1890 roku, zabudowania zakładu oraz kaplicę zaprojektował znany krakowski architekt, Tomasz Pryliński. W początkowych latach swojej działalności Dom mieścił 250-300 pensjonariuszy, z czego połowę stanowili ludzie zamożni, których opłaty pozwalały na utrzymanie Domu i przyjęcie ludzi ubogich, nieuleczalnie chorych. Dom prowadziły Siostry Miłosierdzia. 

W czasie drugiej wojny światowej Dom został przekształcony na więzienie. Podobno powstały podziemne korytarze, łączące Dom z więzieniem, które do dziś mieści się na ul. Montelupich. Podziemne przejścia zostały zakopane przy okazji budowy linii tramwajowej...... podobno.....

Osobiście miałam okazję zobaczyć Dom Helclów od środka dwa razy w życiu. Robi wrażenie, chociaż osobiście uważam, że jak nie trzeba korzystać z usług domu pomocy społecznej to lepiej tego nie robić....

Dom Helclów z lotu ptaka
Po tym przydługim wstępie, aczkolwiek bardzo potrzebnym, przechodzimy do samej książki. Nie mogłam jej nie kupić ;)  Nie wiem od czego zacząć, może od tego, że w 100% zgadzam się z opinią pana Michała Rusinka: "Nie jestem pewien, co tu jest dla czego tłem: czy XIX-wieczny Kraków dla misternej i zabawnej intrygi kryminalnej, czy też owa intryga dla arcyszczegółowo odtworzonego XIX-wiecznego Krakowa i jego socjety. Jestem natomiast pewien, że to pyszna lektura". 


Książkę czytało mi się wyjątkowo przyjemnie. Na pewno dowcipny sposób narracji miał na to wpływ, ale pewnie też dlatego, że ukazany Kraków, niby sprzed lat, to jednak ten sam Kraków, który znam dziś. Miejsca, nazwy ulic, to wszystko mogłam sobie odtworzyć i umiejscowić w wyobraźni czytając książkę. A do tego intryga, spawa kryminalna, którą próbuje rozwiązać Profesorowa Szczupaczyńska. Ponieważ w Domu Helclów znika jedna z pensjonariuszek, a w niedługim czasie okazuje się, że nie żyje, Profesorowa zaczyna działać i rozpoczyna nieformalne śledztwo, które ukrywa przed swoim mężem. W akcji tej pomaga jej osobisty urok, wścibstwo i ..... służąca.


 Żeby Was zachęcić do przeczytania tej lektury, chciałam przytoczyć tu jakiś ciekawy, zabawny cytat, ale zdecydować się na któryś, było mi bardzo trudno. Na każdej stronie tej książki było coś, co mnie rozbawiło. W tej książce uwielbiam styl w jakim jest napisana, dialogi, zwłaszcza Szczupaczyńskiej z mężem, ale przede wszystkim opisy. Przeważnie opisy otoczenia, to te fragmenty książki, które szybko przelatuje się wzrokiem, ponieważ niewiele wnoszą do akcji. A to ten rodzaj literatury, gdzie sama akcja nie jest najważniejsza. Te opisy czyta się z czystą przyjemnością!

"Dochodziły już do wylotu Świętego Tomasz, więc Franciszka, która szła nieco z tyłu, z koszem przewieszonym przez ramię, wiedziała, co zaraz nastąpi: na wysokości kamienicy Sędziwoja kokarda na kapeluszu nagle drgnęła i skręciła w prawo, a za nią reszta kapelusza i głowa profesorowej. Przyszedł czas na jęknięcie, bo stąd było już widać "tę zbrodnię", "tę ohydną szopę, godną stacyjki w mieście garnizonowym", czyli ogromną konstrukcję krytych schodów ewakuacyjnych, dobudowaną parę lat temu do gmachu miejskiej sceny po pożarze stołecznego Ringtheatru.
- Rozumiem, że tam spłonęło blisko czterysta osób - mawiała profesorowa Szczupaczyńska - ale czy to powód, żeby Wiedeń mścił się na Krakowie tym szkaradzieństwem? Na szczęście nowy teatr już lada moment!"

A tutaj cytat na dowód tego, że już w tamtych czasach Kraków był bardzo zakorkowanym miastem ;)


"Do gmachu nowego teatru Szczupaczyńscy mieli wprawdzie najwyżej dziesięć minut spacerem wzdłuż murów miejskich, ale profesorowa uparła się, że stosowniej będzie podjechać dorożką. Od co najmniej dwudziestu minut stali więc na rogu Małego Rynku i Szpitalnej, posuwając się naprzód w żółwim tempie. Rząd jednokonnych dorożek, dwukonnych fiakrów oraz wielkich, herbowych landar czekających na swoją kolej, by wysadzić zniecierpliwionych pasażerów na podjeździe teatru, kończył się dopiero przed kruchtą kościoła Mariackiego.
- To jakiś absurd - jęknęła dramatycznie profesorowa, która, życiowo znacznie zaradniejsza od męża, lubiła czasem przystroić się w szaty słabej kobietki - zrób coś, Ignacy, w końcu jesteś profesorem Uniwersytetu." Jak sprawę rozwiązał Profesor Ignacy? Musicie doczytać sami ;)


Więcej cytować nie będę, bo musiałabym przepisać większość książki. Kto poczuł się zachęcony, niech sięga po lekturę, a kto zachęcony nie jest, jego strata ;) To taka książka, którą chce się czytać i czytać, a z drugiej strony żal, że się już skończyło...

Mnie książka bardzo się podobała i polecam ją każdemu, kto lubi takie klimaty. Nie pożałujecie. Dużo opisów Krakowa, dowcipne dialogi i nieźle pogmatwana intryga! 

niedziela, 18 lutego 2018

kocia sobota w Dzień Kota

Z okazji Dnia kota dostałem nowy, kartonowy drapak. Super sprawa, uwielbiam te drapaki!



Poczułem kocimiętkę, która była do drapaka dołączona i trochę poświrowałem. W końcu jak świętować, to na całego.



Wyglądam dostojnie, prawda?



 
Z okazji Dnia Kota dostałem jeszcze pyszne jedzonko! Ta Pańcia to mnie chyba bardzo kocha ;)


Dostałem Animonde Rafine Petit 
Czegoś takiego jeszcze nie jadłem. Na pewno ma ciekawe opakowanie. Opakowanie ma 85g i kosztuje 2,65zł. Ja się na pieniądzach nie znam, ale Pańcia mówi, że to dobra cena. Nie wiem, jak cena może być dobra, skoro nie da się jej zjeść???

Dzisiaj dostałem smak: ryba. Podobno to jedzenie zaspokaja nawet najbardziej wyszukane gusta. No cóż....ja tam zjadam wszystko, nie wybrzydzam, więc i to wszamałem bez zbędnego zastanawiania się ;)



Skład: mięso i produkty zwierzęce, ryb i ich pochodne (4% łososia), oleje i tłuszcze, minerały i produkty roślinne.




Pańcia powiedziała, że tego składu nawet nie będzie komentowała.... Ale ja skomentuję! Nieważne czy spełnia normy według Pańci, mnie tam bardzo smakowało ;) Ale to jest dowód na to, żeby zawsze sprawdzać skład, bo nawet marki znane z dobrych produktów, mogą posiadać w swojej ofercie te "gorsze". Ja często wcinam Animonde vom Feinsten, która w składzie ma ponad 60% mięsa, więc jest dobrze. I jak widać po cenie, niewiele droższa od tej powyżej. Cena ze sklepu osiedlowego, zamawiając przez Internet będzie jeszcze taniej.


A wieczorem podsiadłem Pańcię, więc nie mogła dorzucić swoich trzech groszy do mojego wpisu :D



Jak widzicie mój Dzień Kota niewiele się różni od każdego innego dnia. Jak się ma to szczęście, że się trafiło do kochającego domu, to święto ma się codziennie. Wszystkim kocim kolegom, którzy nadal czekają na swoje domy życzę, aby szybko znaleźli swoich nowych, kochających opiekunów. Tyle kotów na świecie jest do pokochania!!!!


środa, 14 lutego 2018

wpis walentynkowy

Chodząc po ulicach widać co nas czeka, bo sklepy nie dadzą nam zapomnieć, jakie zbliża się święto. Bez znaczenia jakie, ważne żeby jak najwięcej sprzedać. Aktualnie na tapecie są WALENTYNKI! Pluszowe serduszka, czerwone kwiaty i czekoladki atakują nas z każdej wystawy. Takie czasy komercyjno-konsumpcyjne. 


Nie uznaję święta miłości. Kochać trzeba cały rok, co najważniejsze należy tę miłość okazywać. Niekoniecznie bukietem róż czy prezentami, ale zwykłymi, codziennymi gestami. Chociaż jak wiadomo otrzymywanie kwiatów jest równie miłe ;) A o tym, że walentynek nie lubimy, może świadczyć ilość walentynkowych wpisów na naszym blogu.... jedynie dwa.

W 2017 roku [TUTAJ], natomiast wcześniej w 2015 pisałam o czułościach pomiędzy Witkiem i Maćkiem [TUTAJ]. Niby nie tak znowu dawno, a jak wiele się od tego czasu zmieniło.... Blog to jednak cudowny pamiętnik ;)


Nasi stali Czytelnicy wiedzą, że my z Witkiem kochamy się jak nikt. Moglibyśmy być bohaterami programu "taka miłość się nie zdarza" czy coś w ten deseń. Jak on patrzy mi w oczy...!!!!!!!!! Oczywiście tuli się i mruczy, ale ostatnio nie szczędzi mi drapania i dziabania. Jakby ktoś przyjrzał się moim nogom i ramionom, pomyślałby, że jestem ofiarą przemocy. Szrama na szramie! Taka to trudna miłość ;P


Walentynek nie obchodzimy, ale jak tak patrzę, to na potrzeby bloga jednak wychodzi na to, że obchodzimy ;) Ponieważ poczyniliśmy pewne specjalne przygotowania! Razem z Witkiem (a jakżeby inaczej) zrobiliśmy ozdobę w kształcie serca, więc idealnie wpisuje się w klimat Walentynek! 


Drewniane serce pomalowaliśmy na biało i nakleiliśmy fragmenty serwetek. Żeby było bardziej romantycznie (wiadomo, walentynki!), dorzuciliśmy jeszcze różyczki ;) 


Jeszcze nie wiem czy ozdoba zostanie z nami... Na razie trafiła na półkę z książkami ;) A z okazji Walentynek namawiamy Was, żebyście zaglądnęli na bazarek na rzecz kotków z Przytuliska Pani Ani. Bardzo dużo ręcznie robionej biżuterii, a i nasze koty filcowe i drewniane zakładki tam znajdziecie. Bazarek znajdziecie TUTAJ