sobota, 31 grudnia 2022

wystrzałowo sylwestrowo

Jak tam nastroje sylwestrowe? 

U nas już od kilku godzin wystrzałowo, a nie ma jeszcze nawet 18:00. Kotki na razie spokojnie śpią, ale już wiem co będzie się działo o północy...Każdy kto ma zwierzaka i jego samopoczucie jest ważne, wie czym jest ta jedna, głupia noc. Ogromnym stresem, niezrozumieniem, lękiem, zagubieniem, poczuciem braku bezpieczeństwa, paraliżującym strachem, dyskomfortem...

A teraz pomyślcie, że problem nie dotyczy tylko naszych kotów, psów i innych domowych zwierzaków, które mają bezpieczny dom, dach nad głową i kochającego opiekuna obok. Problem jest większy. Petardy i fajerwerki, hałas jaki powodują ma wpływ na życie dzikich zwierząt, które są zagubione, panicznie się boją, nie rozumieją co się dzieje, opuszczają swoje tereny bytowania, bo czują, że nie są one bezpieczne. Ptaki umierają na serce ze strachu albo rozbijają się o drzewa i inne przeszkody, uciekając w panice. 

To teraz pomyślcie o ludziach chorych, starszych, o dzieciach ze spektrum autyzmu, wszystkich tych, którzy potrzebują ciszy, spokoju i bezpieczeństwa, którzy ze względu na schorzenia, choroby i zaburzenia nie wiedzą co się dzieje, nie rozumieją, odczuwają strach, panikę czy wręcz fizyczny ból.

To teraz popatrzcie na szkody dla środowiska. Ile dodatkowych śmieci i zanieczyszczenia trafia do środowiska po takiej nocy. Plastikowe opakowania, resztki petard czy fajerwerków, osad, smog i smród.

Pomyślcie o młodych ludziach, którym urwało palce, oparzyło oczy i twarz, zniszczyło słuch...

Pomyślcie o tych mieszkaniach, które spłoną, bo jakiś fajerwerk wpadnie i wywoła pożar.

Pomyślcie o tysiącach złotych wydanych na fajerwerki marnej jakości, które można było spożytkować w bardziej sensowny i trwały sposób.

Czy te wszystkie koszty są warte kilku minut uciechy, która nie wnosi nic wartościowego do naszego życia? 

Zwolennicy wystrzałowego świętowania mówią, że to kolejna tradycja, którą chce im się zabrać, bo czyjś piesek boi się huku, bo się zwierzolubnym w dupach przewraca i inne takie, które widziałam w komentarzach w mediach społecznościowych. 

To teraz pomyślmy z ilu to różnych zwyczajów przez setki lat zrezygnowaliśmy jako ludzie, bo czasy się zmieniały, bo cywilizowaliśmy się jako ludzie, społeczeństwa i narody.... 


Dobrego, spokojnego 2023 Roku Wam życzymy!!!




wtorek, 20 grudnia 2022

Ksenia prawie gotowa na święta

Ksenia swoje małe choinki już ma. W szafce jedzonko na kilka dni zakupione. Więc można uznać, że gotowa na święta. 



A ja się nadal zastanawiam, czy ubierać w tym roku choinkę. Jestem bardziej za tym, żeby sobie darować. Choinka u nas wyłącznie służy za drapak i plac zabaw dla Kseni, więc po kilku dniach po rozłożeniu  wygląda jak ofiara kota. Poza tym zabiera cenne miejsce w pokoju ;) Sama nie wiem... Jeszcze myślałam o małej, żywej choince, bo takowej u nas jeszcze nie było, ale obawiam się, że pachnące drzewko będzie kota kusiło jeszcze bardziej, niż to żywe ;)



 

środa, 14 grudnia 2022

niegrzeczna dziewczynka

 Niech poniższe zdjęcia będą całym komentarzem do tego, jakim kotkiem jest Ksenia ;)


Tak sobie po prostu urwała trzy kwiatki i co jej zrobisz człowieku?




sobota, 10 grudnia 2022

Czerwonego nie było

 Cześć!

Był u Was Czerwony typ?
U nas się nie pojawił i nie zostawił ŻADNYCH prezentów! Osobiście uważam, że to skandal!


Madka twierdzi, że to nie jest związane z naszym zachowaniem. Chociaż idealnie grzeczni nie jesteśmy, to nie jest jeszcze z nami najgorzej. Znamy bardziej niegrzeczne kotki ;) 


Podobno mamy wszystko i opływamy w kocim dobrobycie, niczym pączki w maśle. Jedzenie mamy podstawione pod noski, smaczki czasami też. Zabawek mamy więcej, niż potrzebujemy (podobno), poza tym zarzuca się nam, że nie używamy. Nawet kalendarza adwentowego w tym roku nie dostaliśmy, bo stara powiedziała, że nie będziemy generować zbędnych śmieci. 


I jak się tak dobrze zastanowić, to wszystko to ma sens. Mnie wystarczy miłość madki, a gówniakowi wystarczy zabawka z papierka. Jesteśmy szczęśliwi najprostszym na świecie życiem ;) Napiszcie co Wam przyniósł stary dziad w czerwonej czapce!

Wasz Witek 

środa, 7 grudnia 2022

trzy miny Kseni

 Ksenia momentami to robi takie miny...


Ogólnie jest śmieszna i zabawna. Nie mogę przejść obok niej, nie robiąc zdjęć ;)






niedziela, 4 grudnia 2022

kociaki łobuziaki

Koty to dostojne i piękne zwierzęta. Chyba nikt nie ma wątpliwości ;) Ale momentami (nawet bardzo często) to najzwyklejsze łobuzy i wariaci.


 Ale kochane ;)


Tak sobie właśnie spędzamy niedzielę. Siedzimy na kanapie, ja sobie czytam, a kotki obok leżą, relaksują się... Nic nam więcej nie potrzeba ;)


Rzadko leżą tak blisko siebie. Więc jak tylko to się dzieje to cykam zdjęcia ;)


Dobrej niedzieli Kochani!

niedziela, 27 listopada 2022

kocia sobota

 Cześć!

Dawno żem nie pisał! Ale wiecie jak to jest... Ciągle zarobiony jestem! Pewnie zapytacie, co takiego robię... Ano wiecie, jem za siostrę, śpię za matkę, gadam za ojca! Sami widzicie, że lekko nie jest!


Ostatnio robiliśmy też ozdoby na bazarek. To jest kupa roboty. Dzisiaj bombki zostały spakowane i będą do kupienia na kiermaszu stacjonarnym Fundacji Ja pacze sercem. Jeżeli macie blisko Poznań, to wpadnijcie zrobić u nich jakieś zakupy ;)


Teraz rozumiecie, że po zrobieniu tylu bombek można być padniętym kotkiem.


Na szczęście przede mną cały tydzień wypoczynku, więc postaram się porządnie zregenerować ;) 

                                                 Pozdrawiam Was serdecznie moi Czytacze! 

niedziela, 20 listopada 2022

listopadowy post o niczym

Kolejny weekend minął za szybko... Chyba ten intensywny czas sprawia, że czekam na wolne jakoś bardziej. Sama nie wiem. Lubię moją pracę, ale w ostatnim czasie jakoś bardziej odczuwam zmęczenie. Jesień jest zawsze najtrudniejsza. Kotki mocno rozczarowane, bo nie wychodzą na balkon. Zanim się przyzwyczają do zamkniętych drzwi balkonowych, to jeszcze muszą trochę ponudzić ;) I ten brak słońca! To jest chyba dla mnie najgorsze o tej porze roku...



Czytam sporo, pomimo, że dużo czasu zabiera mi rękodzieło. Ale wreszcie mam poczucie, że zrobiłam wiele na charytatywne bazarki. W następny weekend obfotografuję wszystkie prace i na pewno je zaprezentujemy. Chociaż kotki słabo pomagają ;) Ostatnio przeczytałam kolejną książkę B.A. Paris "Dylemat". Każda, dotychczas przeczytana książka, była dobra, wciągająca i dająca do myślenia. 


"Dylemat" to przede wszystkim dla mnie thriller psychologiczny, a nie kryminał. To książka z powolną akcją, ponieważ fabuła książki obejmuje zaledwie dwa dni, chociaż mamy retrospekcje, wspomnienia i epilog. Jednak główna fabuła rozgrywa się w ciasnocie kilkunastu godzin. Ostatnio lubię taki brak przestrzeni czasowej lub miejsca, tworzy to niepowtarzalny klimat książki. 

To książka, gdzie nie znajdziemy wartkiej akcji, ale psychologiczne napięcie, przemyślenia i tytułowy dylemat, a nawet dwa. Bo każdy z dwójki głównych bohaterów ma swój własny dylemat, który mu ciąży i przygniata. Oboje się męczą, chociaż zachowują pozory. I z jednej strony rozumiałam argumenty bohaterów, a z drugiej wiedziałam, że zwlekanie z ujawnieniem pewnych informacji prowadzi jedynie do większych problemów. Żyłam pewną nadzieją, ale jednocześnie wiedząc, że nadziei nie ma. Dla mnie to naprawdę dobra, poruszająca książka, chociaż jednocześnie rozumiem niższe oceny tej pozycji, bo dla spragnionych wrażeń i działania, to książka będąca lekko nudną. Dla mnie zdecydowanie taka nie była.


Tymczasem wracam do pewnej fajnej lektury i kotków, które na pewno będą mi towarzyszyć podczas czytania. Dzisiaj zrobiłam dwie spore bombki dla hospicjum i myślę, że czas z książką po prostu mi się należy ;) Dobrego tygodnia Wam życzymy!!!

niedziela, 13 listopada 2022

na zakupy

Komentarze pod ostatnim postem mocno mnie zmotywowały, więc postaram się co niedzielę coś tutaj napisać i wrzucić jakieś zdjęcia ;) Bardzo Wam dziękuję!

Koty chyba nigdy nie przestaną mnie śmieszyć i zadziwiać. Na chwilę zostawiłam pod drzwiami koszyk na zakupy, poszłam po coś do pokoju, wracam, a w koszyku już się zamelinował Witek, który doszedł do wniosku, że miejscówka jest w sam raz na małą drzemkę... Ksenia bardzo zapragnęła także wejść do koszyka, ale jak tu brata wykurzyć? Nie jest na tyle odważna, żeby ryzykować ;)

piątek, 11 listopada 2022

długi weekend

Dawno nas tu nie było, ale cóż, dobra ma zaledwie 24 godziny ;) Pochłaniają mnie inne zajęcia, a jak nie ma mnie tutaj, to na pewno jestem gdzie indziej. Ale też żal mi porzucić bloga, to tyle lat poświęconych temu miejscu! Więc wpadam tutaj od czasu do czasu, kiedy mam czas i potrzebę coś napisać. 

U nas po staremu, czyli całkiem dobrze. A jak nie jest źle, to jest dobrze. Chociaż dzień krótki i nie ma czasu na robienie zdjęć, to jednak staram się nie zrażać do tej nielubianej części jesieni. Wreszcie można bezkarnie siedzieć w domu, bez wyrzutów sumienia czytać. Więc pewnie najczęściej będą się tutaj pojawiały posty kocio-książkowe ;) No i będzie kocie rękodzieło, bo już pracujemy nad fantami na koci kiermasz charytatywny.



Kotki mają się dobrze. Zdrówko i humorki dopisują, a to dla mnie najważniejsze. Witek patrzy na mnie z miłością, jak na powyższym zdjęciu , ale nadal uważa, że go głodzę. Ale Pani Doktor na ostatniej wizycie pochwaliła jego wagę, więc widzę w tym wszystkim sens, pomimo, że Witek nie ;)



Pamiętajcie, że regularnie jesteśmy na Instagramie @KociaBrygada ;) Tam Was wszystkich zawsze zapraszamy. Jeżeli ktoś tu jeszcze zagląda to DZIĘKUJEMY, postaramy się pokazać raz na jakiś czas. Mam nadzieję, że może uda nam się wrócić do regularnych, niedzielnych postów? Dobrego weekendu!

poniedziałek, 10 października 2022

czytanie z kotem (39)

Ostatnio sporo czytam, to jest dla mnie dobry czas. Dzisiaj przychodzę do Was z krótkim postem, bo i książka niezbyt obszerna. Ale zacznijmy od pięknej Kseni ;)



Kot w tytule czy kot na okładce zawsze skłania mnie do sięgnięcia po książkę ;) Już tak mam z kotami...

"Kot, który spadł z nieba" to dosyć krótka pozycja, czyta się szybko i wydawałoby się, że nie ma tam żadnej skomplikowanej fabuły. Książka zbiera bardzo różne, często skrajnie inne opinie. I muszę przyznać, że jest... specyficzna. Ale należy zwrócić uwagę, że to pozycja japońskiego autora, a my niekoniecznie rozumiemy odmienne kultury. Głównie jesteśmy przyzwyczajeni do europejskiej lub amerykańskiej literatury.



W książce nie tylko kot jest najważniejszym bohaterem. Można by się spodziewać po tytule, że to główna postać, ale mam wrażenie, że kot, jego pojawienie się i zachowanie jest tylko pretekstem do poruszania także innych tematów. Ale trzeba przyznać, że po opisie kotki można wywnioskować, że Autor na pewno dużo czasu poświęca obserwacji tych wspaniałych zwierząt. Fabuła jest powolna, pełna refleksji, poszukującym wartkiej akcji odradzam tę pozycję ;) Osobiście uważam, że to przyjemna lektura, skłaniająca do refleksji.
  

Przy okazji muszę skomentować okładkę, która jest bardzo ładna i estetyczna, a co najważniejsze przedstawia kotkę, która wyglądem odpowiada głównej bohaterce. 

Takashi Hiraide "Kot, który spadł z nieba"

poniedziałek, 26 września 2022

historia Lusi

Przy pewnym kościele w Krakowie żyła sobie Lusia, koteczka pięknej urody. Lusia żyła tak, że niekoniecznie dawała o sobie znać, przynajmniej na początku nie była dla mnie widoczna. Nie do końca wiadomo kiedy dokładnie sprowadziła się pod kościół, jak się później dowiedziałam w okolicy była znana już przynajmniej od dwóch lat, miała swoje panie karmicielki gdzieś na osiedlu. Ja Lusię poznałam w lipcu 2021 roku. Kiedy sprowadziła pod kościół swoją dzieciarnię. Rano, idąc do pracy, nagle z dnia na dzień pojawiły się małe, rozbrykane kotki w ilości 4 sztuk. Bawiły się w kwiatach przy kościele, goniły motylki i bawiły się ze sobą nawzajem. Jednym słowem rozkosz, prawda? Pierwsze o czym pomyślałam, że trzeba bractwo dokarmiać... Pod schodami do kościoła miały skrytkę, ukryte trochę za żywopłotem. Spały sobie tam, więc w tym miejscu postawiłam miseczkę i zaczęłam maluchy codziennie karmić. Od razu też poznałam ich mamę, która również zaczęła przychodzić na śniadania. Po kilku dniach, jak w zegarku kotki na mnie czekały. Wysiadałam z auta a gadzinka zbiegała się z różnych kierunków i biegła w stronę miski. 



Ludzie wychodzący z porannej mszy mieli kino w postaci małych kotków ślicznie jedzących, a potem wygrzewających się w słońcu. Chociaż starałam się rano przed pracą przyjeżdżać na tyle wcześnie, aby nie wzbudzać sensacji i aby jak najmniej ludzi wiedziało o miejscu karmienia, to i tak grono "fanów" małych kotków się powiększało. Przychodzili ludzie z małymi dziećmi pooglądać małe kotki. Nikt nie wpadł na pomysł, żeby im przynieść jedzenie, nikt nie pomyślał, że kotki powinny mieć ciszę i spokój podczas jedzenia. Niejednokrotnie ludzie straszyli kotki, które się chowały, a jak zagrożenie minęło, wracały jeść. Jednym słowem stanowiły atrakcję dla miejscowych, co średnio mi się podobało. Każdy miał ubaw, ale nikt nie myślał o przyszłości kociaków, co zrobić, żeby zmienić ich los. Kotki, jak i ich mama były dzikie, nie dawały się pogłaskać (to akurat dla nich lepiej). Przybiegały jedynie na mój głos, czy stukanie o miseczkę. Tak minęło 1,5 miesiąca i nadszedł czas mojego urlopu. Oczywiście pierwsze o czym pomyślałam, to kto będzie karmił kotki, jak mnie nie będzie. Do tej pory wpłacałam pieniądze na fundacje, zawoziłam karmę na różne zbiórki, ale pierwszy raz doświadczyłam odpowiedzialności za dokarmiane zwierzęta. Zrozumiałam, że nie można od czasu do czasu coś wynieść, jak już się zacznie dokarmiać regularnie zwierzęta, to trzeba to robić stale. Przyjeżdżałam pod kościół nawet w weekendy, bo wiedziałam, że kotki na mnie czekają. A było to miejsce mojej pracy, więc w weekend kotki by zostały bez niczego. 




Na czas urlopu poprosiłam pewnego pana, zajmującego się terenem wokół kościoła, aby wynosił rano kotkom jedzenie. Zostawiłam mu karmę na tydzień. Dzień przed moim urlopem kotkami zainteresowała się pewna pani, która dokarmia koty na pobliskim osiedlu. Postanowiła wyłapać maluchy. Podczas mojego urlopu okazało się, że pani zorganizowała klatkę i wyłapała 3 z 4 maluchów, jeden spryciarz i mama nie dali się złapać.





Jak wróciłam z urlopu okazało się, że czwarty maluch także został złapany z pomocą innej pani "kociary" dokarmiającej koty wolnożyjące na pobliskich ulicach. Została tylko matka kotków Lusia. Nie została złapana, ponieważ....najprawdopodobniej dopiero co urodziła kolejne dzieci..... 


Sparrow - syn Lusi. Zdjęcie ze strony FB schronika



Powiem szczerze, że ta wiadomość mnie załamała. Wtedy zrozumiałam, że bez sterylizacji to walka z wiatrakami....

Pojawiły się na horyzoncie inne panie, które twierdziły, że znają kotkę, dały jej na imię Lusia i dokarmiają ją od około dwóch lat. I wtedy zaczęła się pewna przepychanka pomiędzy paniami opiekunkami. Panie od Lusi nie zrobiły nic, aby zapobiec temu, żeby na świecie nie pojawiały się kolejne koty. Czerpały przyjemność z tego, że karmią Lusię i że jest taka kochana. Panie, które wyłapały maluchy były zbulwersowane tym postępowaniem. A w tym wszystkim ja, zupełnie bez doświadczenia, wciągnięta w jakieś potyczki ;)


Pewnie zastanawiacie się, co stało się z maluchami? Pojechały do schroniska, bo żadnej innej opcji nie było. Fundacje w okresie letnim mają zalew małych i innych kotów, są przepełnione do granic możliwości.

Panie "kociary" postanowiły namierzyć kotkę z nowymi maluchami i wyłapać całe towarzystwo. Na szczęście nie byłam świadkiem tej akcji, wszystko rozegrało się w jedno popołudnie/wieczór. Jedna z pań zrelacjonowała mi jak wyglądała akcja łapania małych kotków. Kotka okazała się bardzo sprytna, nie dała się złapać. Panie przechwyciły 5 z 6 maluchów. Jeden maluch gdzieś się zawieruszył i został z mamą....

Kotka małego przeniosła w miejsce dla nas niedostępne. Nadal co rano karmiłam Lusię, która przychodziła na zawołanie. Zjadała co jej dawałam. Słychać też było malucha gdzieś pod schodami kościoła. Panie poprosiły obsługę kościoła o możliwość dostania się na teren pod schodami, co z dużą niechęcią zostało im udostępnione. Mamy z maluchem nie udało się złapać, więc panie zabezpieczyły teren, zasłoniły studzienkę, aby maluch nigdzie nie wpadł, postawiły styropianowy domek i opuściły teren pod bacznym okiem pana z obsługi kościoła. Malucha było słychać jak pomiaukuje jeszcze kilka dni, a potem ucichł. Nie wiemy co się z nim stało....

W tym czasie starsze dzieci Lusi przeszły kwarantannę i zostały wystawione do adopcji. Jeden kociak odszedł na samym początku, druga koteczka w miarę szybko znalazła dom, a dwóch chłopaków jeszcze musiało zaczekać. Śledziłam ich losy na stronie FB schroniska. 



A tymczasem nastała połowa listopada. Zrobiło się zimno i zależało nam z paniami "kociarami" żeby złapać Lusię i wysterylizować. Zadanie okazało się arcytrudne, ponieważ Lusia przeczuwała co szykujemy i za nic nie chciała wejść do klatki łapki. Sprawy nie ułatwiały panie opiekunki Lusi, które ewidentnie nie chciały, aby Lusia została złapana. Kiedy ja i druga pani, która w tym czasie mi pomagała, robiłyśmy Lusi głodówki, bo tylko głodny kot skusi się na jedzenie w klatce, panie opiekunki przychodziły wieczorem pod kościół i ją dokarmiały....

Nie wdając się w szczegóły, utarczki i potyczki słowne, udało się Lusię złapać pod koniec listopada. W całej akcji brałam udział i powiem szczerze, że nie wiedziałam jak to wygląda i z czym się wiąże takie łapanie kota, dodajmy kota trudnego do złapania... Pani "kociara", która ma ogromne doświadczenie w łapaniu kotów wraz z mężem wykazali się ogromną determinacją, aby kotkę złapać. Ja jedynie byłam pomocnikiem. Cała akcja kosztowała mnie wiele emocji, które schodziły ze mnie jeszcze na długo po tym wydarzeniu. Od tamtego czasu jestem pełna podziwu i szacunku dla osób, które tak wiele robią dla bezdomnych kotów.... 

Lusia została zabrana do lecznicy, zbadana, wysterylizowana... Okazało się, że jest bardzo zarobaczona. Kiedy kotka doszła do siebie pojawiło się pytanie, co dalej? Teoretycznie kotka miała wrócić na miejsce swojego dotychczasowego bytowania. Ale pani, która ją złapała, była bardzo niechętna temu pomysłowi. Po wielu różnych koncepcjach, skontaktowała się z pewną panią, która prowadzi przytulisko dla bezdomnych i bardzo pokiereszowanych przez życie zwierząt. Zgodziła się przyjąć Lusię do siebie. Kotkę zawiozłyśmy do Opola, gdzie na początku grudnia zaczęło się dla niej nowe, inne życie...







Maluchy, z drugiego miotu Lusi, wyłapane w październiku, w większości umarły w niedługim czasie. Tylko jedna dziewczynka pokonała chorobę i została adoptowana. Myślę, że warto było to wszystko zrobić chociażby dla tego jednego, uratowanego kociego istnienia... Chociaż smutek pozostaje, pytanie czy można było zrobić więcej, lepiej, inaczej, szybciej... Tego się już nie dowiem. 



Z pierwszego miotu, z dwóch kocurków które pozostały w schronisku, jeden z nich został adoptowany w wieku 7 miesięcy, drugi niestety nie doczekał do adopcji i umarł. 




W ogólnym rozrachunku troje dzieci Lusi z dziesięciorga znalazło domy, reszta odeszła za Tęczowy Most. Na wolności prawdopodobnie żadne z nich by nie przeżyło, więc myślę, że i tak było warto. Ogólny bilans jest smutny, ale ja staram się skupiać na tych pozytywach, na tym co się udało. Lusia szczęśliwie żyje sobie w przytulisku, raczej nie będzie kotką adopcyjną, chociaż kto wie, może jeszcze nas zaskoczy. Pani, która się nią opiekuje co jakiś czas pisze, że Lusia robi postępy w socjalizacji. A my, z panią, z którą ją łapałyśmy co miesiąc przekazujemy pewną symboliczną kwotę na utrzymanie kotki.


Lusia w momencie trafienia do przytuliska

 





niedziela, 11 września 2022

a mnie jest żal lata

Dzisiaj przychodzę z krótkim podsumowaniem lata. Chociaż w tym roku było suche i upalne, a co za tym idzie dosyć męczące, to i tak jakoś smutno się z nim żegnać. Bardzo lubię jesień, zwłaszcza tę słoneczną jej wersję, te niższe temperatury... Poza tym wychodzę z założenia, że nie ma co narzekać na rzeczy, na które nie mamy kompletnie wpływu. Po co gadać o pogodzie czy o porze roku, z naszego złego samopoczucia i humoru sytuacja nie ulegnie zmianie ;) Ostatnio porzuciłam podsumowania miesięczne, rzadko coś piszę, więc dzisiaj powspominam ostatnie tygodnie.


Przylasek Rusiecki


W maju mieliśmy tygodniowy urlop przeznaczony na wyjazd nad morze. Dawno nie byliśmy, a ja kolejny raz przekonałam się, że kocham morze. Spacery wzdłuż plaży, moczenie stóp w wodzie i czytanie książki słuchając szumu fal. Słuchałam też audiobooka obserwując wesołe pieski, biegające po piasku. To był wspaniały relaks dla głowy ;)


1 i 2. Morze i plaża / 3. Kocia Kawiarnia w Gdańsku / 4. Klif w Orłowie

1. Nowy Port / 2.3.4 Gdańsk


A potem był powrót do stęsknionych kotków. Latem udało mi się przeczytać też kilka całkiem dobrych książek. Pierwszą z nich, jaką chciałabym Wam polecić jest "Konfetti" Moniki Kłos. Jak na debiut jest to całkiem dobra i przyjemna lektura. Losy głównej bohaterki śledziłam z dużym zainteresowaniem, czekając na kolejne wydarzenia. To taka życiowa historia, w której może zobaczyć się niejedna czytelniczka. Pomimo trudnych doświadczeń bohaterki, książka napisana jest dosyć lekkim językiem, bez zadęcia, ale też bez zbędnego spłycania tematów. Na uwagę zasługuje też całkiem intrygująca okładka. Jedyny minus jaki zauważam, to dla mnie książka była zdecydowanie za krótka i niecierpliwie oczekuję dalszych losów Mony. Przeczytałam w jeden dzień, a fabuła pozostawiła spory niedosyt....


Kotki, kotki i książki

W sierpniu udało nam się wyjechać do Muszyny. Tym razem odpoczywaliśmy na spacerach po leśnych szlakach. Ale był także czas na czytanie książek i totalny relaks. Pomimo, iż nie jestem osobą wierzącą, fascynuje mnie sztuka sakralna, zwłaszcza różnego rodzaju rzeźby, wizerunki świętych, a w szczególności sposób ukazywania Jana Pawła II. Wyjazd do Muszyny i okolic dostarczył mi wielu nowych zdjęć pomników JPII. Co jeden to brzydszy ;)

1. Tylicz / 2 i 3. Powroźnik / 4. Muszyna

Spacerowe okolice Muszyny

Teraz powoli nastaje jesienny klimat, chociaż wierzę, że jeszcze wróci piękna, słoneczna i złota jesień. Ja gorsze pogodowo dni wykorzystuję na czytanie książek. Na pewno w najbliższej przyszłości przygotuję osobny wpis książkowy, ale tutaj jeszcze krótka informacja na temat moich wakacyjnych wyborów. Krótkie i przyjemne książki na urlop. Postawiłam na sprawdzone Autorki, Sylwię Trojanowską z książką "A gdyby tak..." oraz Natalię Sońską "Włoskie love story". Obie książki fajnie się czytało, chociaż ta pierwsza delikatnie mnie zaskoczyła fabułą. Wcale nie była to taka całkiem lekka lektura. Natomiast Natalia Sońska w swoim klasycznym wykonaniu, czyli fajni bohaterowie, iście wakacyjne okoliczności i klimaty, letni romans, problemy, a na koniec.... ;)



A teraz czas na kotki, wszak to ich blog ;) Ksenia, jak to dziecko, czas spędza na głupotach, zabawach, a latem rządzi balkon, tam nigdy nie jest nudno. Wituś natomiast chodzi krok w krok za mną i czytamy sobie razem.








To już wszystko na dzisiaj. Mam nadzieję, że miło będziecie wspominać wakacje, urlopy, letnie klimaty. Chętnie się dowiem co ciekawego przeczytaliście w tym czasie. Ja mam kilka fajnych książek jeszcze do pokazania, więc zainteresowanych zapraszam w najbliższym czasie ;)

A tymczasem.... żegnaj latko na rok!