poniedziałek, 3 września 2018

dokocenie i łazienkowa kwarantanna

Dzisiaj opowiem Wam troszkę, jak przebiegało u nas tzw. DOKOCENIE.

Słowo "dokocenie" nie istnieje w Słowniku Języka Polskiego, natomiast występuje wśród kociarzy ;) Jest to wprowadzenie nowego kota do domu, gdzie już jest kot lub kilka kotów. 


Nie jest to łatwy proces, ale można zastosować kilka zabiegów, aby złagodzić stres związany ze zmianą. Zmiana dotyczy zarówno kota rezydenta, czyli mieszkańca naszego mieszkania oraz przybysza. Mówi się, że dokocenie małym kotem jest dużo łatwiejsze i chyba coś w tym jest.



Kiedy przywiozłam Ksenię do domu od razu trafiła do łazienki. Przy Witku i jego umiejętności otwierania drzwi zamkniętych na klamkę inne pomieszczenie nie wchodziło w grę, ponieważ Witek nie uznaje w mieszkaniu zamkniętych drzwi. Jedyne zamknięte pomieszczenie to łazienka, pod warunkiem, że nie ma w niej mnie, bo wtedy Witek także musi tam być ;)





Wiem, że niektórym może się wydać nieludzkie trzymanie małego kociaka w łazience, ale uwierzcie, jest to dobre rozwiązanie. Maluch ma szansę się wyciszyć i uspokoić, a rezydent oswoić z nowym zapachem i dźwiękiem. Izolacja w takim przypadku jest niezbędna z dwóch głównych przyczyn. Po pierwsze przybysz może być chory lub zarobaczony, więc ze zdrowotnego punktu widzenia izolacja jest bardzo wskazana. Po drugie izolacja pozwala na oswojenie się z tą trudną sytuacją obu stron. Ksenia następnego dnia po przyjeździe trafiła do Pana Doktora i okazało się, że ma pchły, o dziwo nie miała świerzba, a jest to częsta przypadłość u kotów, zaraźliwa. Mimo odpchlenia, lekarz zalecił tydzień kwarantanny, do pierwszego odrobaczania.



Przez pierwsze trzy dni maluch był bardzo grzeczny i dobrze znosiła izolację. Oczywiście dużo czasu spędzałam z nią w łazience, żeby nie czuła się samotna i żeby się do mnie przyzwyczajała. Bawiłam się z nią, karmiłam i przytulałam. Siedzenie na podłodze w łazience do wygodnych nie należy ;)


W łazience mała miała łóżeczko, miski, kuwetę i zabawki. Zabezpieczyłam kocem pralkę wokół, żeby maluch nie spadł za nią. Po trzech dniach zaczęłam jej pokazywać mieszkanie, mając ją w ręczniku na rękach. Witek troszkę się opatrzył z małym kociakiem, a mała miała okazję poprzebywać poza łazienką. Jak zbliżałam ją do Witka, to ten okropnie syczał.



Witek podglądał malucha przez otwory w drzwiach łazienki. Dwa razy mała nawiała, kiedy otworzyłam drzwi, ale szybko została spacyfikowana i wracała do łazienki. Po kilku dniach bardzo zaczęło się jej nudzić w łazience, chciała wychodzić i zwiedzać mieszkania. Zamknięta w  łazience płakała pod drzwiami. 


Kiedy odrobaczałam Ksenię, odrobaczyłam także Witka. Tak na wszelki wypadek. Mała została zamknięta  w pokoju, żeby mogła zbadać nowe tereny. Oczywiście w tym momencie największego bulwersa miał Witek, bo kto to widział w domu zamknięte przed kotem drzwi??? Od razu je otworzył i wszedł do pokoju. Stwierdziłam, że nie zabieram małej, niech się dzieje co chce. Skoro sam się tam pcha, to znaczy, że się nie boi..... I tak to się zaczęło. Witek na początku podchodził do Kseni z rezerwą, ale nie był agresywny, ani zły. Bardziej zaciekawiony. A  Ksenia odprawiała przy nim tańce i skakanie bokiem ;)



I w taki oto sposób Ksenia zaczęła spędzać z nami większość popołudnia. Nadal na noc i na czas naszej pracy lądowała w łazience. Szła wtedy spać, ponieważ wypuszczona na mieszkanie nie miała na sen czasu. Biegała, zaczepiała Witka i cały czas poznawała nowe rzeczy. Pewnego dnia wróciłam z pracy i pierwsze co, to chciałam wypuścić Ksenię z łazienki. Otwieram drzwi, a tu nikt mnie nie wita. Okazało się, że mała jakimś cudem dostała się pod koc umieszczony wokół pralki i spadła za nią. Musiałam dziada uratować z opresji.....


Pierwszy raz zostawiliśmy ich samych razem, kiedy poszliśmy na obiad do rodziców. Zostali sami na trzy godziny. Wróciliśmy i okazało się, że wszyscy żyją i mają się świetnie. Musiałam na nasze mieszkanie krytycznie popatrzeć oczami małego kota. Odzwyczaiłam się od tego, ponieważ przy Witku mogłam wszystko zostawić na wierzchu. A teraz musiałam pochować ładowarki, kable, małe przedmioty... Wszystko, co mogłoby stanowić jakiekolwiek zagrożenie dla małego kota. 



Podsumowując, koty poznały się oko w oko po około 4 dniach od momentu przyniesienia malucha do domu. To szybko!!!! Myślałam, że proces ten potrwa dłużej. Pewnie by trwał dłużej, ale w sumie to Witek zdecydował, że chce koniecznie powąchać przybysza i się zaznajomić. A potem poszło już z górki. Ten cały strach i stres był zbędny. Myślałam, że będzie gorzej, serio. A tu taka niespodzianka! Oczywiście nie ma szalonej miłości ze strony Witka, żeby nie było, że jest tak różowo.... ale o szczegółach kocio-kociej relacji następnym razem :)



6 komentarzy:

  1. No to szybko poszło! Teraz będzie już tylko lepiej:) U nas też malutkim kroczkami zmierzamy ku lepszemu:) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaki rozkoszniak!!! ❤️❤️❤️
    Ja nie wiem jak to u nas będzie ale chyba izolacja na początek, a później się zobaczy powoli...

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna relacja i super to poszło ;-)))

    OdpowiedzUsuń