poniedziałek, 22 października 2012

kastracja

KASTRACJA to straszne słowo. Ale dla kotów domowych i ich właścicieli to najlepsze rozwiązanie. I nie mówię tu tylko o zapachu moczu, który staje się męczący, ale o ogólnym funkcjonowaniu zwierzaka.

Kastracja u kocurów jest mniej inwazyjnym zabiegiem niż sterylizacja u kotek. Polega na chirurgicznym usunięciu jąder i kotek szybko wraca po tym zabiegu do zdrowia. Standardowo kastrację przeprowadza się między 6. a 9. miesiącem życia, zanim kocurek zacznie znaczyć teren. Nasz Dyziu skończył już 16 miesięcy, więc był kastrowany stosunkowo późno. Niestety choroby, jakie po drodze przechodził, uniemożliwiały przeprowadzenie zabiegu. Poza tym bywa tak, że koty rasowe dłużej dojrzewają płciowo, więc u nich zabieg wykonuje się później. Najlepiej indywidualnie konsultować poszczególnego kotka z weterynarzem, on najlepiej oceni czy kot jest gotowy do zabiegu. Mieliśmy szczęście, ponieważ Dyziu nie znaczył terenu. Ufff ;) Jedynie z kuwety wydobywał się charakterystyczny zapach kociego moczu. No i był niespokojny, marudny.

Sam zabieg trwa dosłownie moment, jakieś 10-15 minut. Niedługo po zabiegu Dyziu został wybudzony. Lekarz poinformował nas, że nie ma żadnych szwów, ranę kotek sobie wyliże i tyle. W porównaniu ze sterylizacją kotki, zabieg jest mniej kłopotliwy. Nawet nie trzeba jechać na wizytę kontrolną, jeżeli nic niepokojącego sie nie dzieje.

Całe popołudnie po zabiegu Dyziu był śnięty. Niby przytomny, ale taki nieobecny. Chodził po domu jak pijany. Dyziu nie ma nawyku skakania po meblach, więc i po narkozie nie brykał, nie musieliśmy go nadmiernie pilnować.


Dyziu siedział osowiały, nie wiedział co się koło niego dzieje. Następnego dnia rano było już lepiej. Dyziu był bardziej kontaktowy. Reagował na to, co się dzieje w jego otoczeniu. Ale nadal był osowiały, nie jadł. Po paru godzinach doszedł do siebie. Chodzi po mieszkaniu, pije i trochę je. Przysypia. Zaczął się interesować Witkiem, dotarło do niego, że Obcy jest na wolności. Chodzi za nim krok w krok. Trochę się go boi, jest nieufny i nie reaguje na zabawowe zaczepki Witka. Tylko obserwuje.



Tak Dyziu siedział na przedpokoju i nie czaił co się dzieje. Już nie mówiąc o tym, że chodził jak pijany.

Tosia wyczuwała, że dzieje się coś dziwnego i pilnowała Dyzia.



Kiedy Dyziu leżał na środku pokoju, Tosia postanowiła okupować transporterek. Chyba pozazdrościła chłopakom częstych wycieczek ;) Jakby nigdy nic wyłożyła się do spania.



Kiedy Dyziu leżał, Witek mógł sobie powąchać na spokojnie ;-)






A tutaj zapoznawanie. Oczywiście zaraz po tym momencie nastąpiło syczenie, żeby nikt nie miał wątpliwości, kto w tym domu rządzi ;-)




3 komentarze:

  1. Dobrze, że macie ten zabieg już za sobą. Jeszcze dzień i Dyziu znów będzie brykał :-) No i pięknie się zapoznają, bez łapoczynów ;-) Pozdrawiam serdecznie i głaski dla futrzastej trójcy :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja kastracji Lucka nie wspominam zbyt dobrze. Nie dość, że po wybudzeniu z narkozy cięgle próbował się na wszystko wspinać, że nie mogłam go nawet na sekundę spuścić z oka, to jeszcze pies ciągle chciał go lizać... Za to po zabiegu mieliśmy małe komplikacje... ech...
    Dobrze, że Dyziu zniósł wszystko bezproblemowo:))
    Głaski przesyłamy dla wszystkich futrzaków!:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tak, jak nasza poprzednia kotka Pchełka. Pijana po narkozie, a wszędzie próbowała wskoczyć...i tak całą noc. Też nie wspominam tego dobrze

      Usuń